niedziela, 23 grudnia 2012

Słowo do Słowa - Mt 5 - cz.2 - Sól i światło

Tekst główny Mt 5, 13-16


Mt 5, 13
Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi.

Czy sól może stracić smak?
Pewnie może. Jeśli będzie leżała wystarczająco długo. Tak jak bryła soli, którą przywiozłem z Wieliczki. Taka pamiątkowa. Była słona przez długi czas, ale jaki był z niej pożytek, skoro tylko leżała?
Wartością soli jest to, że można ją dodać do potraw, żeby były smaczniejsze. Jeśli soli się nie używa to jej wartość jest tylko dekoracyjna, a i to jest raczej wątpliwe.


Mt 5, 15
Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu.

Świeca schowana pod korcem też nie ma zbytniej wartości. Tylko się wypala nikomu nic nie dając. Będzie się paliła czas jakiś aż w końcu zgaśnie z braku tlenu.
Ale świecę, która zgasła można jeszcze odpalić na nowo. Trzeba ją wydobyć spod korca i odpalić od innej świecy, która nie jest ukryta.

Tak jak sól poprawia smak potraw, a światło ułatwia życie. Tak warto się dzielić wiarą. Warto się dzielić doświadczeniem Boga. Nie tylko dlatego, żeby życie drugiego człowieka nabrało smaku. Albo żeby dać mu światło na drogę przez życie. Ale także dlatego, że kiedyś może się zdarzyć tak, że płomień naszej wiary zgaśnie. Wtedy rozpalić go będzie można na dwa sposoby. Albo zrobi to sam Bóg swoją "zapalarką", którą może to zrobić zawsze ilekroć będzie tego chciał. Albo zapalić się od innych. Ale najpierw wokół trzeba mieć takich innych. A skąd ich mieć jeśli samemu się ich nie obdarowywało światłem? Więc dzielmy się tym co mamy w sobie. Dzielmy się swoim światłem, żeby inni też chcieli nim zapłonąć i w razie potrzeby mogli być dla nas źródłem ognia.


Mt 5, 14. 16
Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie.

Dzielenie się nie jest niczym strasznie trudnym. Najpierw wystarczy, że przestaniesz się chować. Nie masz być miastem schowanym pomiędzy górami w jakiejś dolinie, ale masz być miastem położonym na górze. Takie miasto widać z daleka zarówno w dzień jak i w nocy. W nocy nawet bardziej, bo pośród ciemności będzie widać światło, które będzie dla innych drogowskazem. Mniej więcej tak samo jak nie może się ukryć ktoś korzystający z telefonu w nocnym pociągu, gdy wygaszą wszystkie światła.

Uważasz, że nie masz dość światła, żeby się dzielić? Że Twój ledwie tlący się płomień nie daje już blasku? Że Twojej soli nie starczy nawet do posolenia jajecznicy z dwóch jajek?
Eliasz spotkał kobietę w Sarepcie sydońskiej, która miała oliwy i mąki na jeden posiłek dla siebie i syna. A jednak się podzieliła i Pan codziennie odnawiał tą porcję, którą miała.
Masz mało? To się podziel.
Myślisz, że nie masz wcale? To się podziel tęsknotą, albo wspomnieniem tego co kiedyś było.
Wzbudź w sobie nadzieję. Nikt Ci jej nie da, jeśli nie podejmiesz decyzji, że jej chcesz. Jeśli wbrew wszystkiemu nie uprzesz się, że Bóg wróci smak Twojemu życiu, że Twój płomień znowu będzie świecił, to skąd masz tą nadzieję mieć?
Nawet nikły płomień da się rozpalić, nawet od nikłego płomienia da się zapalić inne świece. Ognisko żarzy się długo po zgaśnięciu płomienia. I nadal można z niego wzbudzić ogień. Wystarczy odpowiednio skierować powietrze. A Duch wieje tam gdzie chce... i nie wiesz skąd przychodzi, ani dokąd podąża. I nie wiesz przez co Cię na nowo rozpali. Ale jak się schowasz pod korcem to Twój płomień zniknie doszczętnie. A Twoja sól będzie się nadawała na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Bo na co komu wiara, która jest tylko dekoracją?

Uważasz, że nie masz nic czym można by się podzielić? Trochę w tym prawdy jest.
Masz emocje? To takie "nic". Przecież emocje mijają. Masz wiedzę? To takie "nic", przecież i tak Boga nie pojmiesz. Masz dar modlitwy? To takie "nic". Kiedyś słowa minął i przyjdzie pustka. Masz niezachwianą pewność? To takie "nic". Szatan pokusami zakwestionuje wszystkie Twoje przekonania. Masz wątpliwości? To takie "nic". Kto ich nie ma.

On o tym wie. Sam to stworzył w ten sposób. Więc przyjdź do niego z tym swoim „nic”. Bo On właśnie to Ci dał, żebyś tym się dzielił.

Czym jest wspólnota? To miejsce, w którym swoim „nic” możesz się dzielić z innymi. W którym oni dzielą się z Tobą swoim „nic”. To miejsce do którego przychodzisz dzielić się swoim światłem, i do którego przychodzisz zapalić się światłem, które tam jest. A jest tam takie światło jakie zapaliłeś Ty i inni przed Tobą.

Czym jest parafia? Jest wspólnotą. Jest taka jaką uczynili ją ludzie w niej żyjący. Dlaczego księża są tacy....? Wspólnoty takie....? Parafianie tacy....? (wstaw pasujące określenia) Nie pasuje Ci to? Drażni Cię, że są właśnie tacy, a nie inni? Żeby coś się zmieniło to ktoś musi przyjść ze swoim światłem i pokazać coś nowego. A może to właśnie na Ciebie ta parafia czeka? Nie licz, że nagle zrobi się coś z niczego, że Pan dokona cudu i wszystko się samo poprzemienia. A może Ty masz być tym cudem? Parafia nie jest miejscem, do którego się przychodzi tylko czerpać kiedy jest się w potrzebie. To nie jest miejsce w którym sobie korzystasz z sakramentów jak z jakichś usług. A jeśli tak postępujesz to czemu się dziwisz, że takie podejście mają także księża? Bądź inny. Miej w sobie wyobrażenia lepszej parafii, wspólnoty, Kościoła. Miej tą sól. I się nią dziel. Nie w formie narzekania. Wcielaj je w życie małymi krokami. Dodajesz szczyptę soli, mieszasz, sprawdzasz smak.
Możesz też mając sól poprzestać na narzekaniu. Ale to takie pokazywanie wszystkim, że masz sól. Taka ozdoba, która nic nie zmieni, a za jakiś czas stanie się zupełnie bezużyteczna.

wtorek, 4 grudnia 2012

Słowo do Słowa - Mt 5 - cz.1 - Błogosławieństwa

Tekst główny Mt 5, 1-12


Mt 5, 1
Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie.

Uczniowie wiedzieli co się „święci”. Wiedzieli, że skoro wychodzi na górę i zasiada, to znaczy, że będzie nauczał. Wiedzieli też gdzie chcą być w takim momencie. Że najlepsze miejsce dla nich jest przy Jezusie. Z drugiej strony Jezus też nie zaczyna dopóki Jego uczniowie nie przyszli. On czeka. Nie śpieszy się. Ma czas. A czy ja go nadal mam? Czy szukam Nauczyciela? Czy idę tam gdzie słychać Jego naukę? Jego głos?


Mt 5, 3-12a
Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie.

Jezus obiecuje. Obiecuje, że jakieś braki, doznane krzywdy, doświadczane nieszczęścia będą wyrównane. Że ludzie, którzy je przeżywają zostaną w jakiś sposób nagrodzeni. Nie obiecuje natomiast, że to co ich trapi się skończy.
Jezus nie mówi kiedy się te obietnice wypełnią. Nie mówi, że dopiero po śmierci, w królestwie Boga doznają pociechy. Można więc śmiało oczekiwać spełnienia tych obietnic już tu na ziemi.
Czy dostrzegam siebie w tym kontekście? Czy widzę siebie jako osobę której Jezus chce błogosławić?
Zastanów się co na co dzień Cię męczy. Co nie daje Ci spokoju. Może czynisz jakieś dobro, które jest nieustannie pomijane lub wręcz z jego powodu doznajesz od innych jakiejś krzywdy.

Błogosławiony/błogosławiona jesteś [wstaw swoje imię], bo teraz cierpisz z powodu [wstaw co to za powód], albowiem będziesz doświadczać radości. Bo Pan zaspokoi Twoje pragnienia i potrzeby. On sam wynagrodzi Twój trud.

Bóg chce Ci błogosławić. Bóg chce Cię błogo sławić. Mówić do Ciebie błogie słowa. A jego Słowo staje się ciałem. Jego Słowo staje się rzeczywistością. On stworzył świat wypowiadając swoje Słowa. To nie jest tylko takie gadanie dla gadania. To nie są obietnice przedwyborcze. Jak w nie uwierzysz to będą się działy cuda.

Zapytasz mnie a co jeśli od bardzo dawna nie widzisz tych cudów? Jeśli wszystko się ciągle sypie, a żadnego błogiego słowa nie ma? Że zbyt długo znosisz trudy z ledwością stawiając kolejny krok. Podnosisz się z ziemi nie wiadomo który już raz i masz już powoli dość?
Nie wiem co Bóg chce Ci powiedzieć i co chce uczynić w Twoim życiu. Wiem, że chce Ci błogosławić. Ale to Ty musisz sam usłyszeć Jego Słowa.

A nie usłyszysz tego z żadnej konferencji, z żadnych rekolekcji, z żadnego wykładu, ani komentarza. To wszystko jest przydatne, owszem. Ale Bóg chce się z Tobą spotykać osobiście.
Mówić do Ciebie. On chce żebyś słuchał tego co ma Tobie do powiedzenia, a nie co mówi do jakiegoś rekolekcjonisty.

Owszem. Może te rekolekcje, konferencja, czy cokolwiek innego dotknie czegoś w Tobie, zachwyci, podniesie na duchu, ale każdy jest wyjątkowym człowiekiem. Każdy z nas jest trochę inny. Dlatego nikt, ani nic nie zastąpi osobistego spotkanie ze Słowem Boga.

niedziela, 25 listopada 2012

Słowo do Słowa - Mt 4 - cz.2

Tekst główny Mt 4, 12-25

Mt 4, 12-13. 17
Gdy [Jezus] posłyszał, że Jan został uwięziony, usunął się do Galilei. Opuścił jednak Nazaret, przyszedł i osiadł w Kafarnaum(...) począł Jezus nauczać i mówić: «Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie».

Jan zostaje uwięziony. Prorok przestaje publicznie nauczać. Ludzie nie mają kogo słuchać. Głos wołająego na pustyni ucichł. Jezus więc to dzieło zapoczątkowane przez Jana kontynuuje. Jan mówił, że za nim idzie większy od niego i tak właśnie się dzieje. Jezus jest tym, który następuje po Janie. Jego słowa są proste. Wezwanie do nawrócenia nie pozwala na obojętność. Zmusza do zastanowienia się. Czy ja się muszę nawracać? Z czego? Ale tak konkretnie. Może z lenistwa? Może z unikania trudu? Może z tego jakimi słowami posługuję się w pracy? Może z tego jak się unoszę? Może z moich myśli i spojrzeń? Może z tego „o czym wstyd nawet pisać”?
Nawracajcie się. Nie nawróćcie, ale nawracajcie. Ciągle i nieustannie. Od nowa. Odnowa


Mt 4, 19-21
Rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi». Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim.
A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci: Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał.

Będziesz rybakiem ludzi. Jak głupio i dziwacznie musiało brzmieć w uszach kogoś, kto całe dorosłe życie spędził w łodzi łowiąc ryby. Przecież ludzi się nie łowi. Łowienie to zarzucanie sieci. W sieci łapie się chyba tylko niewolników. A przecież Jezus nie wyglądał na takiego. Głosił w okolicy. Mieszkał gdzieś tam. Trochę z dziwnym tekstem wyskoczył, ale jednak zaryzykowali. Musiało coś w Nim być, że tak bez namysłu poszli. Dalej jest jeszcze lepiej. Synowie Zebedeusza siedzieli sobie z ojcem. Nagle na słowo Jezusa wstali i poszli. Tak po prostu ich „powołał”. Może równie dziwacznym tekstem. Ciekawe co sobie pomyślał ich ojciec jak go zostawili samego z robotą. Może nie spodziewał się, że poszli na ciut dłużej?
Czy mnie też Jezus tak powołał? Czy w tak „głupich” słowach potrafiłbym dostrzec Boże wezwanie? Będziesz naprawiał ludzi... Chyba niekoniecznie.. A może On ciągle próbuje do mnie dotrzeć, ale nie może, bo ja słucham tylko tych mądrych i porywających konferencji. Albo tylko kalkuluję wszystkie „za” i „przeciw”. A może po prostu trzeba wstać i iść za Nim? Trochę w ciemno...


Mt 4, 23
I obchodził Jezus całą Galileę, nauczając w tamtejszych synagogach, głosząc Ewangelię o królestwie i lecząc wszystkie choroby i wszelkie słabości wśród ludu.

Jezus chodził sobie po okolicy. Głosił i nauczał lecząc. Czyli przedewszystkim głosił, a przy okazji leczył choroby i słabości. Słabości. Co to takiego jest słabość? Znam to aż za dobrze z własnej codzienności. Słabość na modlitwie. Słaba odporność na pokusy. Słaba wiara. Brak nadziei. Kulejąca miłość. Brak sił by z tą słabością walczyć. Choroba bierności i letniości.
Może przyjęcie nauki Jezusa jest lekarstwem na moje choroby? On głosi dobrą nowinę chorym, przy okazji uzdrawiając, a nie wzywa, żeby się leczyć samemu, a potem za nim iść.
A gdzie szukam lekarstwa na moje słabości? Czy „środki” które stosuje leczą? Czy tylko maskują chorobę jakimś przyjemnym uczuciem, a ból odkłądają na później?


Mt 4, 25
I szły za Nim liczne tłumy z Galilei i z Dekapolu, z Jerozolimy, z Judei i z Zajordania.

Galilea, czyli kraina, gdzie mieszkał. Kafarnaum, Nazaret. Dekapol, czyli dziesięć miast greckich, głównie na wschodzie od Jordanu i jeziora Genezaret. Jerozolima, czyli przeszło 100km dalej, Judea, czyli cała kraina w której Jerozolima leżała. Zajordanie, czyli po drugiej stronie Jordanu i morza martwego. Z rozległych krain ludzie szli za Jezusem. Skąd się wziął tam tak wielki tłum? A może to Ci sami, którzy przyjmowali chrzest od Jana? A może ta prosta nauka lecząca słabości tak się szybko roznosiła po okolicznych krainach? Może nie trzeba wcale mówić dużo, żeby ludzie chcieli słuchać? Może nie trzeba też zamieniać kamieni w chleb, żeby zaspokoić ich największy głód? Może wystarczy dobrze rozpoznać czego potrzebują tak na prawdę? Może trzeba najpierw się przypatrzeć człowiekowi i prawdziwie przejąć jego biedą i współczując zapalić się gorliwością głoszenia mu tej prostej, ale uzdrawiającej nauki.


poniedziałek, 12 listopada 2012

Słowo do Słowa - Mt 4 - cz.1

Tekst główny Mt 4, 1-11


Mt 4,1
Wtedy Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła.

Duch wyprowadził Jezusa aby był kuszony. Duch wyprowadza także i mnie, abym był kuszony, abym walczył, abym się zmagał, abym się ćwiczył, abym doświadczał swoich słabości i małości, abym upadał i powstawał. Pokusa to nie porażka. Upadek to nie porażka. Rezygnacja z podjęcia walki, rezygnacja z powstawania to przegrana. Duch chce, abym wzrastał, abym szedł, abym się umacniał, abym się nawracał.


Mt 4,2
A gdy przepościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, odczuł w końcu głód.

Co jest moim głodem? Czego pragnę? Czego pożądam? Jakie potrzeby zaspokajam w pierwszej kolejności? Szatan wtedy właśnie przychodzi ze swoimi propozycjami, kiedy czegoś mi brak, kiedy czuję w sobie jakąś pustkę. Przychodzi i przynosi gotowe rozwiązania, z receptą na sukces i szczęście, na dobre samopoczucie, na uznanie od innych. A wszystko szybko, łatwo i przyjemnie.


Mt 4, 3
Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: «Jeśli jesteś Synem Bożym...

Jeśli jesteś Synem Bożym to.. Jeśli jesteś katolikiem to... udowodnij to! Postępuj tak jak przystało na człowieka wierzącego! Czemu Ci tak ciężko? Bóg Cię nie wysłuchuje? Może już o Tobie nie pamięta? Udowodnij mi... udowodnij sobie...
NIE. Nic nikomu nie muszę udowadniać. Jestem dzieckiem Bożym, bo tak powiedział Ojciec. Niezależnie od uczynków. Nawet kiedy upadam, kiedy robię te wszystkie rzeczy, które nie pasują do obrazu pobożnego katolika. Jestem dzieckiem Boga.


Mt 4,3
... powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem.

Co za problem? Czujesz głód? Nakarm się sam. Czujesz się samotny? Nie masz z kim pogadać? Potrzebujesz bliskości drugiej osoby? Żaden problem. Masz gg, facebooka, skype`a, czaty, fora, wszędzie pełno ludzi. Kogoś znajdziesz na pewno. Zaspokój swój głód. Sam. Po co Ci Bóg? Wystarczy kilka kliknięć i już jesteś...
Tam są tak samo głodni ludzie. Wirtualni znajomi bez prawdziwej relacji.
Nie zawsze, gdy sam zaspokajam swój głód dzieje się coś złego. Właściwie to na ogół nie widać nic co mogło by mi zagrażać. Ale tworzę sobie łatwe i bardzo wygodne metody zapychania głodu czymś chwilowym. Wyrabiam w sobie taki nawyk radzenia sobie, a głód pozostaje nienasycony i się powiększa. Przestaję szukać faktycznego zaspokojenia pragnień. A prawdziwie zaspokoić moje najgłębsze pragnienia może tylko druga osoba w relacji miłości. A ta druga osoba na mnie wciąż czeka. Chce mi dać prawdziwy chleb z nieba, bym nie był głodny. Chce być tak blisko, że daje mi się zjeść, żeby być we mnie. Karmi mnie swoim Ciałem, Słowem, daje mi wspólnotę w której moja miłość może wzrastać. Czego więcej mogę potrzebować? Nic. Tylko muszę to wciąż na nowo odkrywać.


Mt 4, 6
Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, jest przecież napisane: ...

Wiele rzeczy jest napisane. Napisane jest, że będziemy brać jadowite węże do rąk i nic nam nie będzie. Że będziemy uzdrawiać. Że jeszcze większych cudów dokonywać będziemy. Czuję wewnątrz pragnienie by to robić. By takich rzeczy móc dokonywać. Tylko po co? Niby wzniosłe. Niby zgodne z wolą Bożą, bo tak przecież obiecał. Ale po co? Czy na pewno za tym stoi chęć służenia? Czy tylko? A może chce się pokazać? Być na świeczniku? Być uznany za wielkiego? A czy Pan nie dał mi innych narzędzi, żeby służyć? No tak... ale one są takie przyziemne. Nikt ich nawet nie dostrzega...
Ale skoro takie dał mi Pan, to może tak mam właśnie służyć? Może nie mam być nikim sławnym, popularnym, a może nawet nie lubianym? Czy potrafię to zaakceptować? I podążać tą drogą szarej służby, którą dał Pan?


Mt 4, 9
Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon.

Możesz mieć wszystko. Wystarczy wyciągnąć rękę. Upadek ma taki słodki smak. Przecież to jest przyjemne. Na pewno chcesz chwili zadowolenia. Chcesz zrzucić z siebie ciężar codzienności. Masz już dość zmartwień. Za dużo stresu. Coś Ci się przecież od życia należy. Prawda?
Wyciągnij rękę. Wyciągnij ją w moją stronę i upadnij przedemną. Oddaj mi pokłon, a dam Ci to wszystko. Tylko uczyń mnie tym, który ma Ci to dać. Uczyń mnie swoim panem. To nie Bóg Ci to da, tylko ja.
Zejdź mi z oczu Szatanie!!
Idę przed siebie. Tam gdzie mnie prowadzi Bóg. Nie w twoją stronę. Nie mam zamiaru na ciebie patrzeć, bo wizje, które przedemną roztaczasz mogą być zbyt kuszące. Jedyne wyjście dla mnie słabego to odwrócić swój wzrok od tego wszystkiego i patrzeć na Chrystusa. Prosić Tego, który już zwyciężył o siły do zwyciężania. Szatan będzie próbował mnie zwieść. Będzie mnie prowadził do upadku, abym leżąc miał już dość drogi, którą idę. Dość ciągłych prób, które nie przynoszą widocznych rezultatów. Będzie chciał bym pozostał w tej pozycji. Będzie mi wmawiał, że wygodniej się leży, że to mniej wysiłku kosztuje, a przecież nic złego wtedy nie robię.


Panie Jezu. Daj mi wiarę, bym zawsze pamiętał o tym czego dałeś mi doświadczyć i jak mnie zachwyciłeś i prowadziłeś. Bym w chwilach zwątpienia siłą tych doświadczeń szedł nadal do Ciebie. Wspomagaj mnie gdy jestem słaby i wyciągaj do mnie swoje kochające ręce ilekroć będę potrzebował oparcia.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Słowo do Słowa - Mt 2

Tekst główny: Mt 2


Mt 2, 2
Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać oddać Mu pokłon

Mędrcy podążali za gwiazdą. Odczytali znak na niebie jako zapowiedź kogoś wielkiego. Gwiazda inna niż wszystkie gwiazdy, bo inaczej nie była by rozpoznana. Słyszałem gdzieś interpretację, że to tak jak z astrologią. Czytanie przyszłości, czy innych rzeczy z gwiazd może być zdradliwe i dlatego przyprowadziło mędrców do Heroda zamiast do Jezusa. Ale co jeśli by w gwiazdy nie patrzyli? Nie zobaczyli by znaku, który zaprowadziłby ich do oczekiwanego Mesjasza. Nie tłumaczę i nie usprawiedliwiam tu astrologii, horoskopów i innych takich rzeczy, bo próba przewidywania przyszłości zawsze jest związana z brakiem zaufania Bogu i z próbą radzenia sobie tylko po ludzku, a wiadomo, że człowiek sam z siebie nie może mieć dostępu do żadnej wiedzy z przyszłości, więc wszelkie informacje pochodzące nie od Boga są raczej wątpliwe, a wręcz szkodliwe.
Bardziej chodzi mi o to, że mędrcy odczytali znak czasu. Znak dany od Boga. I nie ważne jest, że początkowo doprowadził on ich do zupełnej przeciwności tego kogo się spodziewali. Tak samo jak to, że po wizycie mędrców Herod zaczął się interesować tematem Dzieciątka co spowodowało w efekcie rzeź dzieci. Jeśli Bóg mnie prowadził przez cały czas, a nagle mam doświadczenie jakby ślepego zaułka, to czy oznacza to, że gdzieś pobłądziłem? Niekoniecznie. To że widziałem znaki, które mnie prowadziły, a nagle ich zabrakło nie oznacza, że Bóg mnie już nie prowadzi. Czasem znaki ustają. Co wtedy?

Mt 2, 5
W Betlejem Judzkim, bo tak napisał Prorok

Gwiazda gwiazdą, znaki znakami. Ale gdy nie widać drogi to jest jedno miejsce, które jest źródłem Światła. Słowo Boże. Gdy arcykapłani i uczeni usiedli nad Pismem Świętym i je rozważyli ukazała im się odpowiedź. Bóg przez nich dał mędrcom konkret gdzie mają się udać. Teraz już nie gwiazda ich prowadzi, ale prowadzi ich Słowo. Gwiazda jest nadal, bo to, że kieruje się Pismem Świętym nie znaczy, że Bóg także znakami nie będzie mi potwierdzał, że ta droga jest słuszna. Ostatecznie Słowo Boże i gwiazda doprowadzają ich w to samo miejsce.

Mt 2, 16
Wtedy Herod widząc, że go mędrcy zawiedli wpadł w straszny gniew

Herod był człowiekiem porywczym. Bał się utraty władzy. Tak jest jak człowiek pokłada nadzieję w rzeczach doczesnych widząc tylko w nich spełnienie swoich pragnień. Gdy egoizm człowieka poczuje, że może stracić to czym się karmił tyle czasu może być zdolny do strasznych rzeczy.
Czy wydarzenia potoczyły by się inaczej gdyby mędrcy dotarli bezpośrednio do Jezusa? Czy nie było by rzezi? A może potrzebowali spotkania z arcykapłanami, którzy pokazali im że ostatecznie to Pismo tłumaczy rzeczywistość lepiej niż gwiazdy? A co jeśli by do Heroda wrócili i mu powiedzieli o wszystkim?
Tylko Bóg zna wydarzenia przyszłe. Tylko Bóg wie jak mnie doprowadzić do pełnej radości. On panuje nad rzeczywistością, dlatego gdybanie co by było gdybym zrobił coś inaczej nie ma sensu. Taką drogą poprowadził mnie Bóg taką idę. Tego co za mną już i tak nie zmienię. A tego co mogło by być jakbym 10 lat temu wybrał inną szkołę, czy potem inne studia i tak nie przewidzę, więc po co tracić na to czas?

Mt 2, 13
Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę

To Dziecię, które tak się bał przyjąć, teraz staje się centrum jego życia. Anioł wymienia je przed Maryją. Co więcej, nie mówi Józefowi "weź Dziecię i swoją Żonę", tylko "Dziecię i Jego Matkę". Centrum życia Józefa staje się Jezus. Wszystko jest rozpatrywane w odniesieniu do Niego. Cała rzeczywistość przez pryzmat Jego osoby. 
Czy ja tak potrafię patrzeć na świat?
Czy chociaż próbuję?
Czy w ogóle wiem jak to robić?

sobota, 29 września 2012

Na problemy – Maryja

Fragmenty:
Łk 1, 26-80 i Dz 2, 1-4

Dwa fragmenty, tak odległe w historii, a tak podobne. Nawiedzenie Elżbiety i zesłanie Ducha Świętego na modlących się uczniów Jezusa.

Maryja poszła do Elżbiety, bo tam nie działo się dobrze. Podeszła już w latach kobieta została potężnie dotknięta łaską Boga. Dał jej tak wielki dar, że tylko ukrywała się przed ludźmi i powtarzała „tak uczynił mi Pan” Ale jej mąż nie mógł z nią porozmawiać. Zaniemówił.
Maryja przychodzi im z pomocą. I pozostaje u nich dopóki Elżbieta nie urodzi syna, a Zachariasz zacznie mówić. Wtedy gdy wszystko kończy się dobrze (albo zaczyna), Maryja wraca do domu. Trzeci miesiąc ciąży to nie najlepszy czas na podróż po górach. Mogę się założyć, że Elżbieta próbowała ją zatrzymać, by spokojnie mogła doczekać narodzin dzieciątka. Szczególnie, że dobrze wiedziała jakie niebezpieczeństwa czekają na nią w rodzinnym miasteczku: ludzki sąd i kamienowanie.
Maryja jednak odchodzi. Wraca do domu.

W wieczerniku są zgromadzeni na modlitwie uczniowie Jezusa. Nie jest to sytuacja normalna. Siedzą wystraszeni o własne życie. Ich Pan odszedł do Nieba. Obiecał Pocieszyciela, ale nie powiedział kiedy przyjdzie. Maryja jest tam z nimi. Ona, pełna Ducha modli się razem z nimi wyczekując jego rozlania. I przychodzi Ogień. Na wszystkich. Na Maryję też. Dopiero gdy wróciła normalność. Gdy apostołowie przestali się lękać. Gdy odważnie głosili i znosili prześladowania. Gdy Kościół faktycznie już powstał. Wtedy Maryja mogła spokojnie się wycofać. Tym razem po raz ostatni wraca do domu, do domu swego Ojca.

Maryja nie pragnie oklasków. Nie liczy, że ktoś będzie ją wychwalał za jej zasługi. Pokorna Służebnica Pana – „Słudzy nieużyteczni jesteśmy, wykonaliśmy tylko to co nam polecono”.
Ale to, że nie czeka na pochwały nie znaczy, że nie powinniśmy tego robić. Wręcz przeciwnie. Powinniśmy jej dziękować i za nią dziękować Bogu. Bo wykonała kawał dobrej roboty. Taka położna przy narodzinach Jana, a potem całego Kościoła.
Dlatego też warto ją naśladować. Pokorną Służebnicę, błogosławioną, która słucha Słów Jezusa i wypełnia je. Nie zabiegała nigdy o chwałę, a dostała większą niż jakikolwiek inny człowiek na ziemi. Nawet w Koranie jest wymieniona z imienia(jako jedyna kobieta). Tak wielkim możesz być jeśli będziesz służył Bogu i zabiegał tylko o to, by dobrze wykonywać swoje posługę.

sobota, 8 września 2012

Słowo do Słowa - Mt1


Tekst główny: Mt 1
Ga3,16

Mt1, 17
Tak więc w całości od Abrahama do Dawida jest czternaście pokoleń; od Dawida do przesiedlenia babilońskiego czternaście pokoleń; od przesiedlenia babilońskiego do Chrystusa czternaście pokoleń.

Początek Ewangelii według św. Mateusza jest dość nudny. Zaczyna się rodowodem. Po koleji są wymieniane kolejne imiona. Po co? O niektórych można poczytać w innych księgach. Jedni byli pobożni i żyli w przyjaźni, byli i tacy, którzy powodowali, że cały naród odchodził od Boga i czcił bożki pogańskie. Można powiedzieć, że to źle, że tacy byli, ale gdyby ich nie było, to kto wie, czy w tym rodzie znalazł by się Józef, któremu Bóg powierzył bardzo ważne zadanie opieki nad Jezusem.
Nasza historia wygląda różnie. Raz jest lepiej, raz gorzej. Ale wszystkie te chwile nas do czegoś prowadzą. Dobrze jeśli w tej historii znajdzie się Jezus. Wtedy wszystkie nasze trudy, zmagania, upadki, niemoce, wszystko co byśmy uznali za niepotrzebne w naszym życiu może nagle okazać się kluczowe i wręcz niezbędne.

Inną rzeczą, która mi się nasuwa z tego fragmentu, to etapy. Bóg prowadzi, swój naród etapami. Abrahamowi dał obietnicę licznego potomstwa i ziemi. Tą obietnicę ponawia w kolejnych pokoleniach. W Dawidzie naród otrzymał ziemię, pokój i dobrobyt. Stało się to wyznacznikiem bożego błogosławieństwa. Później następują kolejni władcy. Naród jak jest wierny to Bóg mu błogosławi, a jak odchodzi do obcych bogów, to zaczyna mu się gorzej wieść. Nagle znajdują się jakieś wrogie ludy, które chcą napadać na Izrael. Następny etap to niewola babilońska. Tam właśnie powstało pojęcie ubogich w Panu. Dobrobyt i powodzenie przestaje być wyznacznikiem błogosławieństwa. Izraelici rozumieją, że Pan jest z nimi także w niewoli, że gdy nic nie mają, to Jahwe także im błogosławi. I na koniec przychodzi Jezus.
Ten który jest wypełnieniem obietnicy danej Abrahamowi, bo od niego bierze początek nowy naród, który otrzyma w posiadanie już nie ziemską krainę, ale Królestwo Boże.
On jest ubogim w Panu, który nie ma nic swojego i wszystko otrzymuje od Ojca. O którego Ojciec się troszczy, by wszystko miał.
Ten który otrzymuje władzę i królowanie. Ten który jest księciem pokoju.

Tak samo mnie Pan prowadzi po różnych etapach. Foruje mnie, bym mógł dojść do dojrzałej wiary. Bym mógł przyjąć Jezusa.
Daje mi obietnice, które mają mnie pociągnąć na właściwe ścieżki.
Daje mi pokój i dobrobyt, by mnie umocnić w drodze. Przekonać o swojej bliskości.
Daje mi także doświadczenia różne, bym zrozumiał, że to On jest jedynym dawcą. Żebym przyjął postawę ubogiego, który wszystko co ma otrzymuje od swojego Ojca.


Mt1, 19
Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie.

Dwie cechy Józefa. Sprawiedliwy i chcący dobra dla drugiego człowieka.
Geneaologia w Izraelu była bardzo ważna. Józef miał świadomość tego, że jest potomkiem Dawida. To był zaszczyt. Wiedział, że Maryja jest w ciąży. Nie wiedział z kim. Przyjęcie jej z dzieckiem oznaczało by przyznanie dziecku swojego rodowodu. Dziecku, które nie wiadomo czyje jest i kim będzie. Z drugiej strony nie przyjęcie jej spowodowałoby jej ukamienowanie. Dlatego postanowił ją oddalić.
Józef bał się zaryzykować. Bóg na wstępie darował mu taki rodowód. I jednocześnie to właśnie on miał go przekazać dalej.
Stanął przed wyborem i bał się tego czego nie znał.
Nic dziwnego, że się bał. Tak to już jest, że nieznane, niewiadome, niepewne, ryzykowne wywołuje lęk. Szczególnie, gdy podjętej decyzji nie idzie tak łatwo odkręcić. Na szczęście Bóg posłał mu anioła, który powiedział proste słowa: „nie lękaj się”. To wystarczyło, żeby Józef przestał się bać i poszedł w nieznane.
Bóg posyła swoich wysłanników i dziś. Pytanie tylko czy ich dostrzegamy, czy dopuszczamy możliwość, że tą osobą Bóg się posługuje, żeby mi coś powiedzieć? Czy słuchamy, albo czy chcemy słuchać czyichś rad?

Józef zaryzykował:
Mt1, 24
Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie

Odważny człowiek.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Nie tak jak powinno.


Ksiądz powinien być pobożny, ale jednocześnie nie być oderwany od rzeczywistości. Powinien mówić do wszystkich tak, by jak  najlepiej przekazywać Słowo Boże. Powinien być trochę charyzmatykiem, trochę egzegetą, autorytetem, liturgistą, PRZEWODNIKIEM.

Rodzice powinni być opiekuńczy, ale zostawiać wolność wyboru. Powinni ufać, ale jednocześnie trochę kontrolować, żeby móc pomóc jak będzie potrzeba, Powinni doradzić jak się ich o to poprosi.

Wspólnota powinna dawać miejsce wzrostu, odpoczynku, formacji, wyzwolenia, nawrócenia, odnowy, napomnienia, odnajdywania swojego miejsca,  wsparcia i motywacji w podejmowaniu działania.

Katolicy powinni być braćmi w wierze, którzy swoją postawą przemieniają świat i swoje otoczenie na lepsze, powinni promować wartości chrześcijańskie, bronić rodziny, wiary, życia, być pomocni dla ludzi, szanować innych, stawiać Boga zawsze na pierwszym miejscu.

Tak powinno być. Tak czytamy w różnych mądrych książkach. Tak został świat stworzony.
Ale co jeśli tak nie jest?
Głupie pytanie, bo przecież po prostu tak nie jest.

Ksiądz nie jest taki jak powinien. Za wyniosły, zbyt surowy, oderwany od rzeczywistości. Albo wręcz przeciwnie. Zachowuje się dziecinnie, zupełnie brak mu odniesienia do Boga w codzienności, jakby tylko przy ołtarzu sobie przypominał o wierze.

Rodzice są nie tacy jak powinni. Nie wspierają w podejmowaniu własnych decyzji tylko wciąż liczą, że się będzie robiło to czego oczekują. Ciągle tylko zmuszają do nauki. Albo wydają się w ogóle nie zainteresowani życiem dziecka.

Katolicy są nie tacy jak powinni. Bracia w wierze, a tematu wiary unikają jak wody święconej, chyba, że chcą ponarzekać na Kościół. Niby wierzący, ale ich wiara martwą się wydaje.

Wspólnota, Kościół, nie są takie jak być powinny. Przyjść, odpocząć – owszem. Ożywiać się, wzajemnie pobudzać do działania – lepiej nie.

Czy tak być musi, czy coś się da z tym zrobić?
Można się z tym pogodzić i w końcu zobojętnieć. Ale czy mamy się godzić na życie w świecie, który nie jest taki jak być powinien?
Można się frustrować, i wkurzać, że to wszystko jest źle. Ale czy mamy chodzić wiecznie sfrustrowani wszystkim(bo przecież i my sami nie jesteśmy tacy jak powinniśmy być)?
Można się modlić, żeby Pan Bóg ten chory świat przemienił. Można, i jest to słuszna droga. Ale sama modlitwa może nie wystarczyć.

Wj 2, 10-15
Gdy chłopiec podrósł, zaprowadziła go do córki faraona, i był dla niej jak syn. Dała mu imię Mojżesz mówiąc: «Bo wydobyłam go z wody».
W tym czasie Mojżesz dorósł, poszedł odwiedzić swych rodaków i zobaczył jak ciężko pracują. Ujrzał też Egipcjanina bijącego pewnego Hebrajczyka, jego rodaka. Rozejrzał się więc na wszystkie strony, a widząc, że nie ma nikogo, zabił Egipcjanina i ukrył go w piasku. Wyszedł znowu nazajutrz, a oto dwaj Hebrajczycy kłócili się ze sobą. I rzekł do winowajcy: «Czemu bijesz twego rodaka?» A ten mu odpowiedział: «Któż cię ustanowił naszym przełożonym i rozjemcą? Czy chcesz mię zabić, jak zabiłeś Egipcjanina?» Przeląkł się Mojżesz i pomyślał: «Z całą pewnością sprawa się ujawniła». Także faraon usłyszał o tej sprawie i usiłował stracić Mojżesza. Uciekł więc Mojżesz przed faraonem i udał się do kraju Madian, i zatrzymał się tam przy studni.

Wj 3, 1-2
Gdy Mojżesz pasał owce swego teścia, Jetry, kapłana Madianitów, zaprowadził [pewnego razu] owce w głąb pustyni i przyszedł do góry Bożej Horeb. Wtedy ukazał mu się Anioł Pański w płomieniu ognia, ze środka krzewu. [Mojżesz] widział, jak krzew płonął ogniem, a nie spłonął od niego.

Wj 3, 10-14
Idź przeto teraz, oto posyłam cię do faraona, i wyprowadź mój lud, Izraelitów, z Egiptu». A Mojżesz odrzekł Bogu: «Kimże jestem, bym miał iść do faraona i wyprowadzić Izraelitów z Egiptu?» A On powiedział: «Ja będę z tobą. Znakiem zaś dla ciebie, że Ja cię posłałem, będzie to, że po wyprowadzeniu tego ludu z Egiptu oddacie cześć Bogu na tej górze».
Mojżesz zaś rzekł Bogu: «Oto pójdę do Izraelitów i powiem im: Bóg ojców naszych posłał mię do was. Lecz gdy oni mnie zapytają, jakie jest Jego imię, to cóż im mam powiedzieć?» Odpowiedział Bóg Mojżeszowi: «JESTEM, KTÓRY JESTEM». I dodał: «Tak powiesz synom Izraela: JESTEM posłał mnie do was».

Wj 3, 10-11
I rzekł Mojżesz do Pana: «Wybacz, Panie, ale ja nie jestem wymowny, od wczoraj i przedwczoraj, a nawet od czasu, gdy przemawiasz do Twego sługi. Ociężały usta moje i język mój zesztywniał». Pan zaś odrzekł: «Kto dał człowiekowi usta? Kto czyni go niemym albo głuchym, widzącym albo niewidomym, czyż nie Ja, Pan?

Mojżesz był człowiekiem wykształconym. Człowiekiem, który miał w sobie pragnienie by pomóc swojemu ludowi jakoś przetrwać niedolę. Pragnienie dobre, szlachetne więc za nim poszedł. Spotkało go jednak jakieś wielkie niepowodzenie. Musiał uciekać z miejsca gdzie się urodził. Od wszystkiego co mógł określić jako „swoje”. Pan daje mu trochę pożyć tym „innym”, „nie takim” życiem. Czemu  jego życie było „nie takie jak powinno”? Wyobraź sobie, że kończysz studia z wyróżnieniem na jakiejś prestiżowej uczelni, masz głowę pełną pomysłów jak tu zdobytą wiedzę i umiejętności wykorzystać, a jedyna praca, którą znajdujesz to 12h dziennie na zmywaku w jakiejś restauracji i to do tego gdzieś daleko w Anglii. No żyć nie umierać. Tak też musiał się czuć Mojżesz. Znalazł co prawda żonę, ale jest gdzieś daleko od swego ludu. Zamiast być przywódcą to pasie owce i to do tego nie swoje, tylko swojego teścia. Jest w obcym kraju, mieszka w nie swoim domu, i nie ma nic swojego, tylko zajmuje się cudzym dobytkiem. Jak najemnik, albo sługa.

Żadna praca nie hańbi, ale czy do tego był przygotowywany? Czy odpowiadało to jego pragnieniom?

I w takim momencie przychodzi do niego Bóg. Ten, którego zna jako Boga swoich przodków. Ale On nie chce być tylko Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba, ale też Bogiem Mojżesza i Bogiem każdego z Izraelitów. Ujawnia Mojżeszowi swoje imię, „Jestem”. Pokazuje mu, że jest w jego obecnej sytuacji. Nie zapomniał o nim, nie poszedł sobie gdzieś na chwilę, nie zasiedział się przy kawie i ciastku. Także w Twojej sytuacji życiowej ON JEST, cały czas. Jakkolwiek pokręcona i „nie taka jak powinna” Ci się wydaje. Dlatego modlitwa i oddanie Bogu tej sytuacji, rozmowa z nim o pogmatwanym życiu, popsutych relacjach, „zmarnowanym” czasie, jest rzeczą jak najbardziej słuszną i potrzebną.

Ale Bóg objawił się Mojżeszowi nie po to tylko, żeby sobie pogadać jak to jest dziwnie i ciężko.
On chce żeby także ten naród, który był spełnieniem Bożej obietnicy danej Abrahamowi, a teraz siedzi w niewoli egipskiej, o tym się dowiedział i tego doświadczył. Mojżesz jednocześnie zostaje więc posłany do tego ludu, który go wcześniej odrzucił i przez który musiał uciekać. Bóg nie mówi, że przemieni tych niewdzięczników w naród doceniający to co się dla nich robi, w ludzi posłusznych i wiernych. Jedyna obietnica jest taka, że naród ten odzyska wolność. Bóg patrzy głębiej i widzi więcej. Dostrzega największą biedę człowieka. Chce wyprostować to co jest najbardziej „nie tak”. Nie po to wybrał Abrahama, Izaaka i Jakuba, nie po to błogosławił Józefowi, żeby teraz ten naród tkwił pogrążony w niewoli.

Chyba każdy człowiek widzi osoby, rzeczy, które są „nie takie jak  powinny”. Ale czy to co dostrzegasz w swoim otoczeniu, w drugim człowieku jest na pewno jego największą biedą?
Taki przykład:
Kolejka po bilety na pociąg. Jedno otwarte okienko. Kolejka idzie strasznie powoli. Ludzie się denerwują i rzucają złośliwe, a czasem nawet chamskie komentarze. Pani w kasie uważa, zapewne, że Ci wszyscy ludzie są "nie tacy jak powinni", bo nie powinni się tak denerwować. Ludzie uważają, że pani w kasie jest "nie taka jak powinna", bo się za bardzo grzebie. I kto tu ma racje?

A może Bóg widzi coś głębiej, więcej i to chce naprawić. Może chce do tego użyć Ciebie, tak jak kiedyś Mojżesza? Widzisz w swojej rodzinie jakieś niedociągnięcia? A może TEN, KTÓRY JEST także w tej pokręconej sytuacji chce ją z Twoją pomocą naprawić i wyprostować? Widzisz, że Twoja mama jest zaborcza w stosunku do Ciebie? Że jej troska przekracza granice zdrowego rozsądku, że wywiera na Tobie presje i próbuje sterować? A może po prostu nic o Tobie nie wie? A jest kobietą i potrzebuje znać Twoje emocje, porozmawiać jak się czujesz, o czym marzysz. Może Twój ojciec jest tak wycofany z życia rodzinnego, że praktycznie nieobecny. Fizycznie jest, ale jakby go nie było. Może swoim zachowaniem tylko rani. Ale może sam czuje się odepchnięty i niepotrzebny. Może uważa, że nikt nie docenia tego co robi dla rodziny? Może mur między wami jest tak wielki, że on już wcale nie czuje się Ojcem i głową rodziny? Nie wie czym żyje rodzina i dlatego najczęściej jego decyzje są mocno nietrafione i tylko psują spokój. A może wystarczy wyjść mu na przeciw i sprawić by poczuł się potrzebnym, docenić to co robi, potem dać się poznać. Bo może to właśnie dzięki Tobie Bóg chce sytuacje w domu naprawić, a w dalszej perspektywie udoskonalić i uświęcić.

Może Ci księża, którzy jedyne co robią to budują miłą atmosferę wokół siebie i w niej spędzają czas z innymi, albo opowiadają sprośne dowcipy, piją, palą, a jedyne czego chcą od parafian to żeby dać im spokój i najlepiej jeszcze zrobić kilka rzeczy za nich, może po prostu ich zapał do pozyskiwania ludzi dla Boga prysnął zderzając się z monotonią życia. Może duszpasterstwo polegające na budowaniu fajnej atmosfery jest jedynym, które ich zdaniem przynosi jakieś skutki? Może takie słownictwo jest jedynym, które ich zdaniem przyciąga uwagę, bo posługuje się nim spora część współczesnych ludzi, może papierosy i alkohol jest tym co stało się ucieczką przed stresem i olbrzymią samotnością? A może wystarczy im dać takie poczucie, że się dla nich jest? Może wystarczy zrezygnować z postawy roszczeniowej i po prostu pobyć razem? Ofiarować im swój czas i swoje wsparcie w działaniach duszpasterskich? Może jak zobaczą, że są przyjmowani i akceptowani, a nie tylko potrzebni do poprowadzenia nabożeństw, adoracji i błogosławienia, to TEN, KTÓRY JEST w każdej ich sytuacji przez tą zdrową relację będzie uzdrawiał i pozostałe? Otworzy oczy, obudzi na nowo zapał i gorliwość?

Może Ci ludzie, którzy wokół Ciebie tak narzekają, że jest im ciężko, potrzebują nie Twojego narzekania, ale Twojej radości i optymizmu. Twojego życia, żeby ich ożywić. Narzekając razem z nimi, tylko zbudujesz atmosferę w której wszystkim jest ciężko i wszystkim jest źle. Zbudujesz przeświadczenie, że jest to stan normalny i będziecie się spotykać, żeby sobie wzajemnie ponarzekać.

Nie czekaj, aż przyjdzie do nich któryś z aniołów i nagle cudownie ich przemieni. Sam masz być Bożym wysłannikiem.

A jeśli swoją postawą sprawisz, że choć jednej osobie w ciągu dnia będzie lżej/przyjemniej/radośniej, to czyż nie warto?
Nie chodzi o to, żeby teraz udawać, że się nie ma problemów i że jest się radosnym, gdy się nie jest. Ale jeśli widzisz kogoś komu jest źle, to go pociesz, a nie licytuj się, że Tobie jest jeszcze gorzej. Jeśli widzisz kogoś kto płacze, to płacz z nim, bądź z nim w jego smutku, a nie dokładaj mu swojego.

Powiesz mi, że dawniej potrafiłeś być radosny, miałeś zapał, ale teraz to już nie bardzo? Mojżesz też tak mówił. „Mój język zesztywniał”. Dawniej był w dobrej formie, potrafił by przemawiać, ale teraz się wykręca. Nie wierzy, że Pan może mu wrócić łatwość wymowy. Więc Pan zawsze ma wyjście z sytuacji, daje mu Aarona. Ciężko Ci jest  z Twoimi problemami? Ale czy Pan nie jest od nich większy?  Jeśli prawdą jest, że Bóg jest wszechmocny, a jest, to znaczy, że ma moc Twoim życiem kierować wedle swojej woli. Znaczy, że może nad nim panować On, a nie Twoje problemy.

Jeśli prawdą jest, że Bóg zna Cię doskonale, a zna, i to nie tylko wie co cię boli, a co cieszy, On razem z Tobą współodczuwa. Zna Twoje myśli, troski, smutki i radości, wszystko co sprawia, że ożywasz, to czy warto się zapierać i wciąż samemu próbować nieść ten ciężar zwany codziennością?

Może więc oddać mu siebie?
Już widzę te skrzywione miny. Oddaj swoje życie Jezusowi by nim kierował. Jeden z wielu sloganów, które spłycają, a czasem wręcz uniemożliwiają wykonanie tego co głoszą. Bo czy jeśli nie oddam aktem rozumnym i w pełni wolnym i świadomym Bogu swojego życia to On nie będzie w nim działał? Czy jeśli nie oddam Bogu swojego życia to jakieś tornado nie urwie mi dachu z domu, nie trafi mnie piorun, albo coś w tym stylu? Bóg tak samo może ten dach mi urwać, niezależnie czy mu swoje życie oddam, czy też nie. I niezależnie od tego może mój dom uratować od wiatru. To co znaczy, że mu oddam swoje życie?
To znaczy, że wszystko co będę robił, będę robił dla Niego. Niezależnie czy będę jeździł samochodem, zmywał, sprzątał, gotował, malował, rzeźbił, grał, śpiewał, komponował, wymyślał opowieści, budował, remontował, odpoczywał, jadł, pisał, uczył się, czy jakiekolwiek inne czynności wykonywał. Zawsze będę o Nim pamiętał i robił to dla Niego. Czyli też zawsze będę miał na uwadze dobro drugiego człowieka. Właśnie wtedy kiedy będę robiąc cokolwiek się do tego przykładał i robił to najlepiej jak potrafię, to ludzie będą przez to mogli dostrzec w moim życiu Boga.
Pierwsi chrześcijanie po prostu żyli, a to ich codzienne życie przepełniała miłość do Boga, i do braci, w których przecież też mieszka Bóg. Żyli pełnią. A ludzie patrząc na nich się zachwycali i nawracali. Bo też chcieli tak żyć. Też chcieli by w ich życiu była taka miłość.

Chcesz tak żyć? Chcesz by ludzie patrząc na Twoje życie pytali się skąd Ty to masz? I żeby też szukali w tym samym źródle z którego czerpiesz? Żeby patrząc na Ciebie się nawracali?

Mojżeszowi Bóg dał życie w pełni. Dał mu iść drogą, którą dla niego przygotował i do której go przygotowywał od małego. Dał mu wykorzystywać talenty i predyspozycje. Uczynił go wielkim przywódcą. Chociaż nie zawsze było lekko.

Nasze życie często jest „nie takie jak być powinno”. Ale może zamiast narzekać jak to wszystko jest „nie takie jak powinno”, warto dostrzec drugiego człowieka i to co w jego życiu jest nie tak i spróbować pomóc mu to wyprostować?
Pan widzi Twoją biedę, ale może chce byś tak jak Mojżesz w tym popapranym życiu umiał służyć innym swoimi darami. Żebyś nauczył się być dla innych także gdy Ci po ludzku życie się nie układa, żeby później, gdy te dary rozwiniesz móc jeszcze bardziej służyć ludziom, a przez to Bogu, który w nich przecież mieszka.