poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Niedoskonałość?


W raju było tak fajnie. Człowiek nie znał grzechu, nie upadał, był tak blisko Boga. Czemu teraz tak być nie może? Czemu teraz ciągle wpadam w grzech, ciągle na nowo muszę się podnosić i wciąż uważać na czające się na każdym kroku pokusy. Ach ta słabość, ta niedoskonałość. Ciągnie wciąż myśli ku pomysłowi, że się nie nadaję, że nie daję rady, że Pan Bóg chciałby, żebym się zmienił i .... miał mniej wad? Nie upadał tak często? Może. Był lepszy, doskonalszy? Yyyyy.... Raczej nie.

Miała to być krótka myśl, więc...
Co Bóg sobie wybrał, żeby być obecnym w tym świecie. Pierwsze co mi przychodzi do głowy to liturgia. No bo jest tam obecny i to jeszcze jak. Jest obecny w zebranym ludzie, w celebransie, w swoim Słowie, no i oczywiście jest w postaciach eucharystycznych. I to wszystko na jednej liturgii. A jak wiemy liturgia to coś wzniosłego, doskonałego.
Tylko czy tak na prawdę jest?

Lud.
Lud wierny i pobożny, stający w jedności na modlitwie. No cóż, żeby wierni na mszy byli doskonali to mam poważne wątpliwości. Grzeszni, myślący o sobie, każdy śpiewa inaczej, każdy mówi inaczej, wykonują swoje gesty, szepczą swoje modlitwy, nic nie rozumieją, ślizgają się po powierzchni, przysypiają. Słowo doskonałość jest ostatnim, które przychodzi mi na myśl.

Celebrans.
Kapłan. Osoba specjalnie wyświęcona do pełnienia posługi w Kościele. Ten który w czasie mszy występuje „in persona Christi”. Nie jestem zwolennikiem idealizowania. Nie wydaje mi się, żeby o kapłanach móc mówić, że są doskonali. Chyba jeszcze takiego nie spotkałem. A że w zakrystii bywam często to i słyszę to co ksiądz mówi przed mszą i po mszy. Więc tym bardziej nie wydaje mi się, żeby kapłani byli doskonali. Żyją jak żyją, mają takie a nie inne podejście do swoich obowiązków. Mówią takie rzeczy a nie inne. Do doskonałości im daleko.

Słowo.
Słowo Boga, spisane przez natchnionych autorów, w którym przez wieki przemawiał i przemawia do ludu. Tylko różnie bywa ze zrozumieniem tego Słowa. Bywa przekręcane, bywa zupełnie niezrozumiałe, bywa nadinterpretowane. Kapłani też czasem tak je tłumaczą, że się odechciewa słuchać. Bywa wytłumaczeniem dla nadużyć. Sposób w jaki jest czytane(teoretycznie proklamowane) też pozostawia wiele do życzenia.

Ciało i krew Pańska.
Ciało Jezusa. Ofiarowane za nas na krzyżu. Ofiarowane nam, byśmy mogli się Nim karmić. Wydawało by się, że bardziej doskonałą obecność niesposób sobie wyobrazić. A tymczasem przywilej posługi na mszy świętej, szczególnie asekurowanie kapłana udzielającego ludziom komunii, daje możliwość by zobaczyć ile ciała Chrystusa znajduje się na patenie. A tylko domyślać się można ile tego ciała ląduje na podłodze, ile gdzieś na ubraniu i potem z niego spada gdzieś w domu w dywan, albo gdzieś na chodnik. Ile tego Ciała jest codziennie deptane przez wiernych. Nie chodzi mi tu o jakieś celowe bezczeszczenie. Bo przecież skąd ma wierny wiedzieć, że tam na podłogę gdzieś upadla jakaś drobinka, która się ukruszyła z tego konsekrowanego i przemienionego chleba. A ta drobinka to nie jest jakiś kawałek ciała. Kościół wierzy, że w tej drobince jest całe ciało Chrystusa, a nie jakaś jego część. Obecność Chrystusa w tym co oczy widzą jako kawałek chleba, a wiara mówi, że to Jego  ciało jest wspaniała. Ale doskonała nie.

Jak to się więc stało, że Bóg wybrał tak niedoskonałe sposoby na obecność w naszym życiu? Czy nie mógł wymyślić sobie czegoś lepszego? A może On wcale nie dąży do doskonałości? Może Jemu pasuje to jakimi nas stworzył? Może Jego obecność jest taka, żebyśmy my do niej pasowali i dlatego jest taka niedoskonała? A przecież On mógł nas stworzyć bardziej doskonałymi i wtedy mógłby być też bardziej doskonale obecny? A może ta cała niedoskonałość jest tak naprawdę według Niego doskonałością? A to by znaczyło, że to całe nasze myślenie o niedoskonałości jest tylko naszym myśleniem, które nie za wiele ma odzwierciedlenia w rzeczywistości, bo my potrafimy myśleć tylko po naszemu, a rzeczywistość jest trochę szersza..

wtorek, 3 kwietnia 2012

Przyszłość - przeszłość - teraźniejszość


Wstęp
Czas to takie dziwne „coś”. Niby jest, a jednak nikt go nie widział. Opisać go definicją jest trudno, ale dotyczy każdego z nas.
Najprościej jest go sobie podzielić na to co już było, na to co jest i na to co będzie. Taki podział stosuje się bardzo powszechnie prawie każdego dnia.

Lubimy sobie pomyśleć o tym co już za nami, wspominać. Czasem wręcz uciekamy w to, jak kiedyś było łatwo, fajnie, przyjemnie, inaczej. Przyszłość jest wielką niewiadomą, więc zależnie od naszego nastawienia/samopoczucia jest albo czymś co nas przeraża, albo czymś na co czekamy jak na zakończenie naszych problemów. A teraźniejszość? Teraźniejszość to takie coś, co każdy z nas opisuje inaczej, zależnie od tego, co jego teraźniejszość zawiera. Czasem jest dobrze, miło, przyjemnie, radośnie, pogodnie; a czasem: nasze zmęczenie, ciągłe porażki, upadki, wkurzające wydarzenia i wkurzający ludzie, smutek i inne takie, sprawiają, że nasza teraźniejszość nie wydaje nam się niczym przyjemnym. Bardzo wiele zależy od naszego nastawienia i nastroju.

Ale czy to właśnie tak powinno być? Że jesteśmy tak niestali? Że zależnie od sytuacji uwielbiamy naszą codzienność albo ją nienawidzimy? Wychodzimy z domu: jest piękne przedpołudnie, świeci słońce, wieje lekki ciepły wiatr, jest nam miło. Najdzie chmurka, spadnie zimny deszcz, zmokniemy i już zaczynamy się gryźć z myślami jaki to świat jest paskudny.
Ja tak nie chcę.

Uciekamy w przeszłość. Godzinami można przeglądać stare zdjęcia, wspominać jak to beztroskie było życie, jak na wszystko był czas. Tylko po to, żeby przez chwilę nie myśleć, że znowu muszę iść się użerać z ludźmi w pracy, domu, szkole. Że ciągle wiszą nade mną różne niedokończone obowiązki, że po prostu już nie mam sił.

Kończąc ten przydługi wstęp przejdę do fragmentu, który mnie zainspirował do takich przemyśleń.

Mt 7, 21-23
Nie każdy, który Mi mówi: "Panie, Panie!", wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Wielu powie Mi w owym dniu: "Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia, i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?" Wtedy oświadczę im: "Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!"

Ostre słowa Jezus kieruje tu do osób, które przyjdą do Niego na sądzie. Jak to możliwe, że Jezus tak po prostu odrzuci ludzi, którzy prorokowali mocą Jego imienia? Tych którzy wyrzucali złe duchy?
Ciekawe w tym fragmencie jest to, że ci ludzie mówią co robili, a Jezus mówi co robią.

Przyszła mi do głowy moja częsta postawa. Jak lubię wspominać to co było kiedyś, to czego udało się już dokonać i myślę sobie jaki to ja jestem fajny. „W końcu Panie tyle w Twoje imię już zrobiłem. No przecież to było Twoją wolą, więc ją wypełniam.”
No właśnie, problemem jest to, że wypełniałem, a nie wypełniam. Stwierdzenie, że Boga nie obchodzi co zrobiłem, byłoby „lekką” przesadą. Za to na pewno Boga bardziej interesuje to, co robię a nie to, co robiłem. To co robiłem już było, nie wróci i nie zmienię tego. To, że w przyszłości zamierzam być mu posłusznym też nie ma zbytniego znaczenia, bo tego jeszcze nie ma. Od teraźniejszości zależy czy wypełniam Bożą wolę czy nie. A co to teraźniejszość? Praca, dom, szkoła, czas wolny. Codzienność. A co to znaczy pełnić Jego wolę? To za chwilę. (żebyś Czytelniku przeczytał resztę tekstu ;p).

Przeszłość
Po tym jak się uczepiłem tego uciekania w przeszłość można by myśleć, że uważam jakoby wspominanie było czymś złym. Przywołam więc takie dwa fragmenty, które lepiej obrazują czym moim zdaniem powinno być wspominanie.

Pwt 32, 7
Na dawne dni sobie wspomnij.
Rozważajcie lata poprzednich pokoleń.
Zapytaj ojca, by ci oznajmił,
i twoich starców, niech ci powiedzą.

Iz 46, 9
Wspomnijcie rzeczy minione od wieków!
Tak, Ja jestem Bogiem i nie ma innego,
Bogiem, i nikogo nie ma jak Ja.

Wspominanie w tych fragmentach jak i w wielu innych jest łączona z wspominaniem w konkretnym celu. Wspomnij to co Ci Bóg uczynił. Jak wielkich cudów dokonał. Utwierdź się w wierze. Wzmocnij nadzieję. Czyli wspominamy i rozważamy dzieła Boże. Bo to ma sens i daje konkretny owoc w teraźniejszości.

Ciekawie tu brzmi inny fragment z Izajasza

Iz 65, 17
Albowiem oto Ja stwarzam
nowe niebiosa i nową ziemię;
nie będzie się wspominać dawniejszych dziejów
ani na myśl one nie przyjdą.

Sprzeczność? Nie będzie się wspominać? Nawet, żeby rozważać dzieła Boga? Ano nie będzie. Bo po co wspominać dzieła Boga, skoro On właśnie stwarza wszystko nowe? Dokonuje wielkich dzieł teraz, więc wspominanie nie będzie miało sensu. Jeśli dostrzegam Boga w swojej codzienności, jeśli widzę jak On w niej działa i jak wielkie cuda się dzieją „tu” i „teraz” to nawet mi do głowy nie przyjdzie myślenie o przeszłości.

Przyszłość
W sumie o czym tu mówić?

Dz 1, 7
Odpowiedział im: «Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec ustalił swoją władzą

Nie nasza rzecz.. No może i nie, ale przecież trzeba się zatroszczyć o sprawy doczesne. Nie tylko bieżące, ale i przyszłe.

Łk 21, 34
Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka

Trochę troski owszem, ale jak za bardzo się troszczę o sprawy doczesne to moje serce może się stać ociężałe i przestać dostrzegać inny wymiar życia. Im bardziej się skupiam na sprawach doczesnych, tym „cięższe” staje się moje serce. Im „cięższe”, tym bardziej ciąży w stronę doczesności i tak w kółko. Troski – owszem, ale z umiarem.

Mt 6, 34
Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy.

Na czym polega ta nadmierna troska? Mam takie wrażenie, że bardzo często poświęcam czas na martwienie się o rzeczy, które „mogą” się pojawić. Sam je najpierw wymyślam, a potem się nimi martwię.
„Poszedłbym na kurs  prawa jazdy, ale co będzie, jak nie będę mógł się nauczyć i nie zdam kilka razy?”. Jeszcze nie spróbowałem, a już się martwię..
Owszem warto pomyśleć, zanim się za coś wezmę, ale czasem poświęcam straszliwie dużo czasu na samo myślenie nad jakimś zagadnieniem. A w międzyczasie może zmienić się tak wiele, że wszystkie moje przemyślenia okazują się nieaktualne. „Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile”. Zawsze pozostanie jakaś doza niepewności, zawsze zostanie jakieś ryzyko, że się pomylę. I co wtedy?
Nic. Po prostu nic. Bo to już będzie przeszłość. Wspomnienie. A teraźniejszość będzie znowu do kształtowania.

Teraźniejszość
Bo teraźniejszość to jest ten moment, w którym ja decyduję, czy wypełniam wolę Bożą, czy nie. To teraz decyduję co zrobię z chwilą obecną. Jeden szczwany dominikanin powiedział, że często jak myślimy o woli Bożej to myślimy o powołaniu, czyli o tym jaką drogą mam iść. Czyli czy życie konsekrowane, czy ofiarowanie mu swojej osoby i pozostawanie w świecie w bezżeństwie (dziwne słowo, ale z Pisma Świętego) albo budowanie wspólnoty z Nim w budowaniu rodziny. Ów dominikanin określił to funkcją społeczną, a nie powołaniem. Strasznie mi się to spodobało i się z tym zgadzam. Powołanie kojarzy mi się z czymś zupełnie innym. Z robieniem tego do czego mnie Bóg wzywa(woła).
No dobra, ale jak, skoro nie słyszę tego wołania?
Prosto. „Będziesz miłował” mówi Bóg. Miłujesz? Nie? To masz pierwsze powołanie, które by warto realizować. Wokół jest wielu ludzi, którzy desperacko wołają o miłość. A w nich woła sam Bóg.
„Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych...”
E tam takie powołanie... Za ogólne.. Co mam robić konkretnie.
Fajnie by było jakby Bóg tak powiedział konkretnie, prawda?

Nie. Być tylko odtwórcą. Kimś kto tępo ma robić różne rzeczy. Bez własnej inwencji, bez pomyślunku. To co „ktoś” wskaże (nawet Bożym) paluchem. Ciekawe po jakim czasie by przyszło zmęczenie monotonią...Pewnie szybko.
Więc co masz robić?
Bóg dał Ci zdolności, dał Ci pasje, dał Ci tym samym narzędzia. Najpierw sobie uświadom co to za narzędzia. Tylko szczerze, a nie „tym na pewno nie da się nic zrobić, to się nie nadaje”. Chcesz konkretu, to go sobie daj. Najlepiej w postaci listy, a potem ją przypnij do ściany, żeby nie wypadło z głowy za szybko.
Ale samo narzędzie to nie wszystko. Trzeba jeszcze wiedzieć jak go użyć. Do tego Pan Bóg dał nam rozum. Nie masz sił żeby coś samemu zacząć? Poszukaj kogoś, kto już coś robi i zaproponuj pomoc.
Można? Można.
Bóg woła też do innych rzeczy. Woła się na ogół słowami. A słowa to bodajże z greki logos. Jest takich dziesięć logosów, w których Bóg woła dosyć konkretnie. Jest też dużo więcej słów, którymi Bóg woła. Woła przez Pismo Święte, żeby usłyszeć trzeba czytać/słuchać. Woła przez Kościół, liturgię, przełożonych. Woła przez drugiego człowieka. Woła też w duszy. Ale tu często ciężko Go usłyszeć. I trzeba dużo zaryzykować, bo duża skłonność, by wmawiać sobie, że to moje wołanie jest Jego wołaniem.
Niestety też bardzo często się przegina w drugą stronę i to Jego wołanie traktuję jako swoje i neguję, a czasem wszystko co gdzieś mnie pociągnie, traktuję jako swój egoizm. Bo przecież to na pewno moje. On by czegoś takiego na pewno nie chciał.
Dlaczego? Bo nie chce żebyś robił to czego pragniesz? To co to za Bóg?
Jeśli to co słyszysz w sobie nie jest w sprzeciwie z tym co mówi Pismo, z tym co mówi Kościół, z tym co mówią przełożeni, to może warto to potraktować jako coś dobrego?

Przykład:
Siedzę właśnie w kawiarni. Za oknem widzę kościół. Czy wolą Bożą jest to, że piszę go już prawie trzy godziny, a dwie godziny temu w tym kościele zebrali się ludzie by celebrować Mszę Świętą. Czy wolą Bożą było to, że zostałem i pisałem ten tekst, czy wolą Bożą było to, żebym poszedł na mszę, a ja tego nie zrobiłem? Ciężka sprawa. Zostałem. Czy zrobiłem dobrze czy źle dowiem się pewnie dopiero po śmierci. Ale głęboko wierzę w to, że od Niego pochodzi to co piszę Więc wybrałem jedno dobro rezygnując z innego dobra. Wierzę, że tu Pan pozostawił mi wybór. Dał mi możliwość być tu, albo być tam. I niezależnie od mojego wyboru chce mi błogosławić. Dlatego staram się widzieć dobro którego nie wybrałem, ale też dobro, które wybrałem.
Bo w końcu mógłbym się teraz zadręczać tym, że nie poszedłem na mszę, czyli przecież nie wybrałem dobra. Ale wybrałem też dobro. (taką mam nadzieję).

Kończąc
Jest takie powiedzonko: „przyszłość należy do Ciebie”.
Nie chodzi o to, że jest złe. Ale powiedział bym raczej, że teraźniejszość jest Twoja. I tylko od Ciebie zależy co z nią zrobisz. Jak nic nie zrobisz, to przyszłość raczej Twoja nie będzie.
Więc drodzy Czytelnicy...
DO ROBOTY!!


Zachęcam do polemiki i komentowania :)
To anonimowe.