W raju było
tak fajnie. Człowiek nie znał grzechu, nie upadał, był tak blisko Boga. Czemu
teraz tak być nie może? Czemu teraz ciągle wpadam w grzech, ciągle na nowo
muszę się podnosić i wciąż uważać na czające się na każdym kroku pokusy. Ach ta
słabość, ta niedoskonałość. Ciągnie wciąż myśli ku pomysłowi, że się nie
nadaję, że nie daję rady, że Pan Bóg chciałby, żebym się zmienił i .... miał
mniej wad? Nie upadał tak często? Może. Był lepszy, doskonalszy? Yyyyy.... Raczej
nie.
Miała to być
krótka myśl, więc...
Co Bóg sobie
wybrał, żeby być obecnym w tym świecie. Pierwsze co mi przychodzi do głowy to
liturgia. No bo jest tam obecny i to jeszcze jak. Jest obecny w zebranym
ludzie, w celebransie, w swoim Słowie, no i oczywiście jest w postaciach
eucharystycznych. I to wszystko na jednej liturgii. A jak wiemy liturgia to coś
wzniosłego, doskonałego.
Tylko czy
tak na prawdę jest?
Lud.
Lud wierny i
pobożny, stający w jedności na modlitwie. No cóż, żeby wierni na mszy byli
doskonali to mam poważne wątpliwości. Grzeszni, myślący o sobie, każdy śpiewa
inaczej, każdy mówi inaczej, wykonują swoje gesty, szepczą swoje modlitwy, nic
nie rozumieją, ślizgają się po powierzchni, przysypiają. Słowo doskonałość jest
ostatnim, które przychodzi mi na myśl.
Celebrans.
Kapłan.
Osoba specjalnie wyświęcona do pełnienia posługi w Kościele. Ten który w czasie
mszy występuje „in persona Christi”. Nie jestem zwolennikiem idealizowania. Nie
wydaje mi się, żeby o kapłanach móc mówić, że są doskonali. Chyba jeszcze
takiego nie spotkałem. A że w zakrystii bywam często to i słyszę to co ksiądz
mówi przed mszą i po mszy. Więc tym bardziej nie wydaje mi się, żeby kapłani
byli doskonali. Żyją jak żyją, mają takie a nie inne podejście do swoich
obowiązków. Mówią takie rzeczy a nie inne. Do doskonałości im daleko.
Słowo.
Słowo Boga,
spisane przez natchnionych autorów, w którym przez wieki przemawiał i przemawia
do ludu. Tylko różnie bywa ze zrozumieniem tego Słowa. Bywa przekręcane, bywa zupełnie
niezrozumiałe, bywa nadinterpretowane. Kapłani też czasem tak je tłumaczą, że
się odechciewa słuchać. Bywa wytłumaczeniem dla nadużyć. Sposób w jaki jest
czytane(teoretycznie proklamowane) też pozostawia wiele do życzenia.
Ciało i krew Pańska.
Ciało
Jezusa. Ofiarowane za nas na krzyżu. Ofiarowane nam, byśmy mogli się Nim
karmić. Wydawało by się, że bardziej doskonałą obecność niesposób sobie
wyobrazić. A tymczasem przywilej posługi na mszy świętej, szczególnie
asekurowanie kapłana udzielającego ludziom komunii, daje możliwość by zobaczyć ile
ciała Chrystusa znajduje się na patenie. A tylko domyślać się można ile tego
ciała ląduje na podłodze, ile gdzieś na ubraniu i potem z niego spada gdzieś w
domu w dywan, albo gdzieś na chodnik. Ile tego Ciała jest codziennie deptane
przez wiernych. Nie chodzi mi tu o jakieś celowe bezczeszczenie. Bo przecież
skąd ma wierny wiedzieć, że tam na podłogę gdzieś upadla jakaś drobinka, która
się ukruszyła z tego konsekrowanego i przemienionego chleba. A ta drobinka to
nie jest jakiś kawałek ciała. Kościół wierzy, że w tej drobince jest całe ciało
Chrystusa, a nie jakaś jego część. Obecność Chrystusa w tym co oczy widzą jako
kawałek chleba, a wiara mówi, że to Jego ciało jest wspaniała. Ale doskonała nie.
Jak to się
więc stało, że Bóg wybrał tak niedoskonałe sposoby na obecność w naszym życiu?
Czy nie mógł wymyślić sobie czegoś lepszego? A może On wcale nie dąży do
doskonałości? Może Jemu pasuje to jakimi nas stworzył? Może Jego obecność jest
taka, żebyśmy my do niej pasowali i dlatego jest taka niedoskonała? A przecież
On mógł nas stworzyć bardziej doskonałymi i wtedy mógłby być też bardziej
doskonale obecny? A może ta cała niedoskonałość jest tak naprawdę według Niego
doskonałością? A to by znaczyło, że to całe nasze myślenie o niedoskonałości
jest tylko naszym myśleniem, które nie za wiele ma odzwierciedlenia w
rzeczywistości, bo my potrafimy myśleć tylko po naszemu, a rzeczywistość jest
trochę szersza..
Błędów pewnie dużo, bo tekst pisany na szybko i bez korekty praktycznie ;)
OdpowiedzUsuńZachęcam do niezgadzania się.