Ksiądz
powinien być pobożny, ale jednocześnie nie być oderwany od rzeczywistości.
Powinien mówić do wszystkich tak, by jak
najlepiej przekazywać Słowo Boże. Powinien
być trochę charyzmatykiem, trochę egzegetą, autorytetem, liturgistą,
PRZEWODNIKIEM.
Rodzice
powinni być opiekuńczy, ale zostawiać wolność wyboru. Powinni ufać, ale
jednocześnie trochę kontrolować, żeby móc pomóc jak będzie potrzeba, Powinni
doradzić jak się ich o to poprosi.
Wspólnota
powinna dawać miejsce wzrostu, odpoczynku, formacji, wyzwolenia, nawrócenia,
odnowy, napomnienia, odnajdywania swojego miejsca, wsparcia i motywacji w podejmowaniu działania.
Katolicy
powinni być braćmi w wierze, którzy swoją postawą przemieniają świat i
swoje otoczenie na lepsze, powinni promować wartości chrześcijańskie, bronić
rodziny, wiary, życia, być pomocni dla ludzi, szanować innych, stawiać Boga zawsze na pierwszym miejscu.
Tak powinno
być. Tak czytamy w różnych mądrych książkach. Tak został świat stworzony.
Ale co jeśli
tak nie jest?
Głupie
pytanie, bo przecież po prostu tak nie jest.
Ksiądz nie
jest taki jak powinien. Za wyniosły, zbyt surowy, oderwany od rzeczywistości.
Albo wręcz przeciwnie. Zachowuje się dziecinnie, zupełnie brak mu odniesienia
do Boga w codzienności, jakby tylko przy ołtarzu sobie przypominał o wierze.
Rodzice są
nie tacy jak powinni. Nie wspierają w podejmowaniu własnych decyzji tylko wciąż
liczą, że się będzie robiło to czego oczekują. Ciągle tylko zmuszają do nauki. Albo
wydają się w ogóle nie zainteresowani życiem dziecka.
Katolicy są
nie tacy jak powinni. Bracia w wierze, a tematu wiary unikają jak wody
święconej, chyba, że chcą ponarzekać na Kościół. Niby wierzący, ale ich wiara
martwą się wydaje.
Wspólnota,
Kościół, nie są takie jak być powinny. Przyjść, odpocząć – owszem. Ożywiać się,
wzajemnie pobudzać do działania – lepiej nie.
Czy tak być
musi, czy coś się da z tym zrobić?
Można się z
tym pogodzić i w końcu zobojętnieć. Ale czy mamy się godzić na życie w świecie,
który nie jest taki jak być powinien?
Można się
frustrować, i wkurzać, że to wszystko jest źle. Ale czy mamy chodzić wiecznie
sfrustrowani wszystkim(bo przecież i my sami nie jesteśmy tacy jak powinniśmy
być)?
Można się
modlić, żeby Pan Bóg ten chory świat przemienił. Można, i jest to słuszna
droga. Ale sama modlitwa może nie wystarczyć.
Wj 2, 10-15
Gdy
chłopiec podrósł, zaprowadziła go do córki faraona, i był dla niej jak syn.
Dała mu imię Mojżesz mówiąc: «Bo wydobyłam go z wody».
W tym
czasie Mojżesz dorósł, poszedł odwiedzić swych rodaków i zobaczył jak ciężko
pracują. Ujrzał też Egipcjanina bijącego pewnego Hebrajczyka, jego rodaka.
Rozejrzał się więc na wszystkie strony, a widząc, że nie ma nikogo, zabił
Egipcjanina i ukrył go w piasku. Wyszedł znowu nazajutrz, a oto dwaj
Hebrajczycy kłócili się ze sobą. I rzekł do winowajcy: «Czemu bijesz twego
rodaka?» A ten mu odpowiedział: «Któż cię ustanowił naszym przełożonym i
rozjemcą? Czy chcesz mię zabić, jak zabiłeś Egipcjanina?» Przeląkł się Mojżesz
i pomyślał: «Z całą pewnością sprawa się ujawniła». Także faraon usłyszał o tej
sprawie i usiłował stracić Mojżesza. Uciekł więc Mojżesz przed faraonem i udał
się do kraju Madian, i zatrzymał się tam przy studni.
Wj 3, 1-2
Gdy
Mojżesz pasał owce swego teścia, Jetry, kapłana Madianitów, zaprowadził
[pewnego razu] owce w głąb pustyni i przyszedł do góry Bożej Horeb. Wtedy
ukazał mu się Anioł Pański w płomieniu ognia, ze środka krzewu. [Mojżesz]
widział, jak krzew płonął ogniem, a nie spłonął od niego.
Wj 3, 10-14
Idź
przeto teraz, oto posyłam cię do faraona, i wyprowadź mój lud, Izraelitów, z
Egiptu». A Mojżesz odrzekł Bogu: «Kimże jestem, bym miał iść do faraona i
wyprowadzić Izraelitów z Egiptu?» A On powiedział: «Ja będę z tobą. Znakiem zaś
dla ciebie, że Ja cię posłałem, będzie to, że po wyprowadzeniu tego ludu z Egiptu
oddacie cześć Bogu na tej górze».
Mojżesz
zaś rzekł Bogu: «Oto pójdę do Izraelitów i powiem im: Bóg ojców naszych posłał
mię do was. Lecz gdy oni mnie zapytają, jakie jest Jego imię, to cóż im mam
powiedzieć?» Odpowiedział Bóg Mojżeszowi: «JESTEM, KTÓRY JESTEM». I dodał: «Tak
powiesz synom Izraela: JESTEM posłał mnie do was».
Wj 3, 10-11
I
rzekł Mojżesz do Pana: «Wybacz, Panie, ale ja nie jestem wymowny, od wczoraj i
przedwczoraj, a nawet od czasu, gdy przemawiasz do Twego sługi. Ociężały usta moje
i język mój zesztywniał». Pan zaś odrzekł: «Kto dał człowiekowi usta? Kto czyni
go niemym albo głuchym, widzącym albo niewidomym, czyż nie Ja, Pan?
Mojżesz był
człowiekiem wykształconym. Człowiekiem, który miał w sobie pragnienie by pomóc
swojemu ludowi jakoś przetrwać niedolę. Pragnienie dobre, szlachetne więc za
nim poszedł. Spotkało go jednak jakieś wielkie niepowodzenie. Musiał uciekać z
miejsca gdzie się urodził. Od wszystkiego co mógł określić jako „swoje”. Pan
daje mu trochę pożyć tym „innym”, „nie takim” życiem. Czemu jego życie było „nie takie jak powinno”?
Wyobraź sobie, że kończysz studia z wyróżnieniem na jakiejś prestiżowej
uczelni, masz głowę pełną pomysłów jak tu zdobytą wiedzę i umiejętności
wykorzystać, a jedyna praca, którą znajdujesz to 12h dziennie na zmywaku w
jakiejś restauracji i to do tego gdzieś daleko w Anglii. No żyć nie umierać.
Tak też musiał się czuć Mojżesz. Znalazł co prawda żonę, ale jest gdzieś daleko
od swego ludu. Zamiast być przywódcą to pasie owce i to do tego nie swoje,
tylko swojego teścia. Jest w obcym kraju, mieszka w nie swoim domu, i nie ma
nic swojego, tylko zajmuje się cudzym dobytkiem. Jak najemnik, albo sługa.
Żadna praca
nie hańbi, ale czy do tego był przygotowywany? Czy odpowiadało to jego
pragnieniom?
I w takim
momencie przychodzi do niego Bóg. Ten, którego zna jako Boga swoich przodków.
Ale On nie chce być tylko Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba, ale też Bogiem
Mojżesza i Bogiem każdego z Izraelitów. Ujawnia Mojżeszowi swoje imię,
„Jestem”. Pokazuje mu, że jest w jego obecnej sytuacji. Nie zapomniał o nim,
nie poszedł sobie gdzieś na chwilę, nie zasiedział się przy kawie i ciastku.
Także w Twojej sytuacji życiowej ON JEST, cały czas. Jakkolwiek pokręcona i
„nie taka jak powinna” Ci się wydaje. Dlatego modlitwa i oddanie Bogu tej
sytuacji, rozmowa z nim o pogmatwanym życiu, popsutych relacjach, „zmarnowanym”
czasie, jest rzeczą jak najbardziej słuszną i potrzebną.
Ale Bóg
objawił się Mojżeszowi nie po to tylko, żeby sobie pogadać jak to jest dziwnie
i ciężko.
On chce żeby
także ten naród, który był spełnieniem Bożej obietnicy danej Abrahamowi, a teraz siedzi w niewoli egipskiej, o tym się dowiedział i
tego doświadczył. Mojżesz jednocześnie zostaje więc posłany do tego ludu, który go wcześniej odrzucił i przez który musiał uciekać. Bóg nie mówi, że
przemieni tych niewdzięczników w naród doceniający to co się dla nich robi, w ludzi posłusznych i wiernych. Jedyna
obietnica jest taka, że naród ten odzyska wolność. Bóg patrzy głębiej i
widzi więcej. Dostrzega największą biedę człowieka. Chce wyprostować to co jest
najbardziej „nie tak”. Nie po to wybrał Abrahama, Izaaka i Jakuba, nie po to
błogosławił Józefowi, żeby teraz ten naród tkwił pogrążony w niewoli.
Chyba każdy
człowiek widzi osoby, rzeczy, które są „nie takie jak powinny”. Ale czy to co dostrzegasz w swoim
otoczeniu, w drugim człowieku jest na pewno jego największą biedą?
Taki przykład:
Kolejka po bilety na pociąg. Jedno otwarte okienko. Kolejka idzie strasznie powoli. Ludzie się denerwują i rzucają złośliwe, a czasem nawet chamskie komentarze. Pani w kasie uważa, zapewne, że Ci wszyscy ludzie są "nie tacy jak powinni", bo nie powinni się tak denerwować. Ludzie uważają, że pani w kasie jest "nie taka jak powinna", bo się za bardzo grzebie. I kto tu ma racje?
A może Bóg
widzi coś głębiej, więcej i to chce naprawić. Może chce do
tego użyć Ciebie, tak jak kiedyś Mojżesza? Widzisz w swojej rodzinie jakieś niedociągnięcia? A może TEN,
KTÓRY JEST także w tej pokręconej sytuacji chce ją z Twoją pomocą naprawić i
wyprostować? Widzisz, że Twoja mama jest zaborcza w stosunku do Ciebie? Że jej
troska przekracza granice zdrowego rozsądku, że wywiera na Tobie presje i
próbuje sterować? A może po prostu nic o Tobie nie wie? A jest kobietą i
potrzebuje znać Twoje emocje, porozmawiać jak się czujesz, o czym marzysz. Może
Twój ojciec jest tak wycofany z życia rodzinnego, że praktycznie nieobecny.
Fizycznie jest, ale jakby go nie było. Może swoim zachowaniem tylko rani. Ale
może sam czuje się odepchnięty i niepotrzebny. Może uważa, że nikt nie docenia tego co robi dla rodziny? Może mur między wami jest tak
wielki, że on już wcale nie czuje się Ojcem i głową rodziny? Nie wie czym żyje
rodzina i dlatego najczęściej jego decyzje są mocno nietrafione i tylko psują
spokój. A może wystarczy wyjść mu na przeciw i sprawić by poczuł się
potrzebnym, docenić to co robi, potem dać się poznać. Bo może to właśnie dzięki
Tobie Bóg chce sytuacje w domu naprawić, a w dalszej perspektywie udoskonalić i
uświęcić.
Może Ci księża,
którzy jedyne co robią to budują miłą atmosferę wokół siebie i w niej spędzają
czas z innymi, albo opowiadają sprośne dowcipy, piją, palą, a jedyne czego chcą
od parafian to żeby dać im spokój i najlepiej jeszcze zrobić kilka rzeczy za
nich, może po prostu ich zapał do pozyskiwania ludzi dla Boga prysnął zderzając
się z monotonią życia. Może duszpasterstwo polegające na budowaniu fajnej
atmosfery jest jedynym, które ich zdaniem przynosi jakieś skutki? Może takie
słownictwo jest jedynym, które ich zdaniem przyciąga uwagę, bo posługuje się
nim spora część współczesnych ludzi, może papierosy i alkohol jest tym co stało
się ucieczką przed stresem i olbrzymią samotnością? A może wystarczy im dać
takie poczucie, że się dla nich jest? Może wystarczy zrezygnować z postawy
roszczeniowej i po prostu pobyć razem? Ofiarować im swój czas i swoje wsparcie
w działaniach duszpasterskich? Może jak zobaczą, że są przyjmowani i
akceptowani, a nie tylko potrzebni do poprowadzenia nabożeństw, adoracji i
błogosławienia, to TEN, KTÓRY JEST w każdej ich sytuacji przez tą zdrową
relację będzie uzdrawiał i pozostałe? Otworzy oczy, obudzi na nowo zapał i
gorliwość?
Może Ci
ludzie, którzy wokół Ciebie tak narzekają, że jest im ciężko, potrzebują nie
Twojego narzekania, ale Twojej radości i optymizmu. Twojego życia, żeby ich
ożywić. Narzekając razem z nimi, tylko zbudujesz atmosferę w której wszystkim
jest ciężko i wszystkim jest źle. Zbudujesz przeświadczenie, że jest to stan
normalny i będziecie się spotykać, żeby sobie wzajemnie ponarzekać.
Nie czekaj,
aż przyjdzie do nich któryś z aniołów i nagle cudownie ich przemieni. Sam masz być Bożym wysłannikiem.
A jeśli
swoją postawą sprawisz, że choć jednej osobie w ciągu dnia będzie lżej/przyjemniej/radośniej,
to czyż nie warto?
Nie chodzi o
to, żeby teraz udawać, że się nie ma problemów i że jest się radosnym, gdy się
nie jest. Ale jeśli widzisz kogoś komu jest źle, to go pociesz, a nie licytuj
się, że Tobie jest jeszcze gorzej. Jeśli widzisz kogoś kto płacze, to płacz z
nim, bądź z nim w jego smutku, a nie dokładaj mu swojego.
Powiesz mi,
że dawniej potrafiłeś być radosny, miałeś zapał, ale teraz to już nie bardzo?
Mojżesz też tak mówił. „Mój język zesztywniał”. Dawniej był w dobrej formie,
potrafił by przemawiać, ale teraz się wykręca. Nie wierzy, że Pan może mu
wrócić łatwość wymowy. Więc Pan zawsze ma wyjście z sytuacji, daje mu Aarona.
Ciężko Ci jest z Twoimi problemami? Ale
czy Pan nie jest od nich większy? Jeśli
prawdą jest, że Bóg jest wszechmocny, a jest, to znaczy, że ma moc Twoim życiem
kierować wedle swojej woli. Znaczy, że może nad nim panować On, a nie Twoje
problemy.
Jeśli prawdą
jest, że Bóg zna Cię doskonale, a zna, i to nie tylko wie co cię boli, a co
cieszy, On razem z Tobą współodczuwa. Zna Twoje myśli, troski, smutki i
radości, wszystko co sprawia, że ożywasz, to czy warto się zapierać i wciąż
samemu próbować nieść ten ciężar zwany codziennością?
Może więc
oddać mu siebie?
Już widzę te
skrzywione miny. Oddaj swoje życie Jezusowi by nim kierował. Jeden z wielu
sloganów, które spłycają, a czasem wręcz uniemożliwiają wykonanie tego co
głoszą. Bo czy jeśli nie oddam aktem rozumnym i w pełni wolnym i świadomym Bogu
swojego życia to On nie będzie w nim działał? Czy jeśli nie oddam Bogu swojego
życia to jakieś tornado nie urwie mi dachu z domu, nie trafi mnie piorun, albo
coś w tym stylu? Bóg tak samo może ten dach mi urwać, niezależnie czy mu swoje
życie oddam, czy też nie. I niezależnie od tego może mój dom uratować od wiatru.
To co znaczy, że mu oddam swoje życie?
To znaczy,
że wszystko co będę robił, będę robił dla Niego. Niezależnie czy będę jeździł
samochodem, zmywał, sprzątał, gotował, malował, rzeźbił, grał, śpiewał,
komponował, wymyślał opowieści, budował, remontował, odpoczywał, jadł, pisał,
uczył się, czy jakiekolwiek inne czynności wykonywał. Zawsze będę o Nim
pamiętał i robił to dla Niego. Czyli też zawsze będę miał na uwadze dobro
drugiego człowieka. Właśnie wtedy kiedy będę robiąc cokolwiek się do tego przykładał
i robił to najlepiej jak potrafię, to ludzie będą przez to mogli dostrzec w
moim życiu Boga.
Pierwsi
chrześcijanie po prostu żyli, a to ich codzienne życie przepełniała miłość do
Boga, i do braci, w których przecież też mieszka Bóg. Żyli pełnią. A ludzie
patrząc na nich się zachwycali i nawracali. Bo też chcieli tak żyć. Też chcieli
by w ich życiu była taka miłość.
Chcesz tak
żyć? Chcesz by ludzie patrząc na Twoje życie pytali się skąd Ty to masz? I żeby
też szukali w tym samym źródle z którego czerpiesz? Żeby patrząc na Ciebie się
nawracali?
Mojżeszowi
Bóg dał życie w pełni. Dał mu iść drogą, którą dla niego przygotował i do
której go przygotowywał od małego. Dał mu wykorzystywać talenty i
predyspozycje. Uczynił go wielkim przywódcą. Chociaż nie zawsze było lekko.
Nasze życie
często jest „nie takie jak być powinno”. Ale może zamiast narzekać jak to
wszystko jest „nie takie jak powinno”, warto dostrzec drugiego człowieka i to co
w jego życiu jest nie tak i spróbować pomóc mu to wyprostować?
Pan widzi
Twoją biedę, ale może chce byś tak jak Mojżesz w tym popapranym życiu umiał
służyć innym swoimi darami. Żebyś nauczył się być dla innych także gdy Ci po ludzku
życie się nie układa, żeby później, gdy te dary rozwiniesz móc jeszcze bardziej
służyć ludziom, a przez to Bogu, który w nich przecież mieszka.