Mk 12, 28-34
"Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych»." (30-31)
To przecież jest normalne. A nawet podstawowe. Dzieci w podstawówce się tego uczą. A tymczasem...
O pierwszym "przykazaniu" innym razem słów kilka. Dziś o drugim.
Ciężko Ci miłować bliźniego? Ile w tych ludziach dookoła jest rzeczy, które mnie drażnią. Ile ich zachowań, od których bym z chęcią uciekł(zresztą wciąż jeszcze tak robię). Potrafię kochać, ale niektórych. Reszta niech najlepiej trzyma się z daleka.
Ale skoro takie jest przykazanie to jak to zrobić, żeby choć trochę się zbliżyć do jego realizacji?
Skoro mam miłować bliźniego jak siebie, to pytanie jak ja miłuję siebie? A może nie miłuję? Może mam siebie całkowicie dość. Może uważam siebie za pomyłkę. Może nie akceptuję tego jaki jestem, jak się zachowuję, jakie są we mnie emocje, jakie myśli, jakie skłonności...
A przecież stworzył mnie(Ciebie też) Bóg. Stworzył z miłości. Stworzył nas (uwaga, uwaga) idealnych. Stworzył dokładnie takich jakich chciał. A On jest doskonały, więc nie może niczego popsuć. Nas też nie popsuł.
Jeśli siebie odrzucasz, to jak chcesz zaakceptować drugiego człowieka z jego wadami?
Można próbować sobie idealizować innych i kochać ich wyidealizowane obrazki. Ale to tylko prowadzi do jeszcze większego tępienia samych siebie za swoje niedoskonałości.
Tylko jak to zrobić? Jak zacząć kochać siebie, skoro od lat słyszę i widzę co mi nie wychodzi, jak wszystko co robię okazuje się nic nie warte i jest do niczego. Jak nikt nie docenia, a wszyscy tylko poprawiają i jeszcze wytykają, że to co robię jest głupie i bezsensowne.
"Najfajniej pewnie by było jakby się znalazła ta jedyna / ten jedyny. Jakby taki ktoś docenił to na pewno by się wszystko zmieniło."
Śmiem twierdzić, że nie.
Oczywiście powołuję się tylko na własne doświadczenie.
Ale.
Jeśli bym nie uwierzył Bogu, że On mnie chce właśnie takiego jaki jestem. Z całym moim bagażem. Z tym co robiłem i tym co robię nadal nie tak. Z moimi wszystkimi grzechami, z tym co uważam, za swoje wady i życiowe porażki.
Jeśli bym nie uwierzył, że On mnie kocha, właśnie takiego. I dla niego to wcale nie są porażki, to wcale nie są wady. Że on nie będzie się mnie wstydził, a wręcz postawi mnie w takim miejscu, że jeszcze się mną będzie chwalił. Że będzie mnie pokazywał innym i mówił: "słuchajcie to jest mój przyjaciel. Ja mu błogosławię"
Jeśli bym w to nie uwierzył, to na nic by mi się nie zdało dobre słowo od drugiego człowieka. To po takim słowie od drugiego człowieka bym robił wszystko tylko po to, żeby nadal słyszeć jak mnie chwalą i bał bym się zrobić cokolwiek czym mógłbym komukolwiek podpaść.
Jeśli chcesz kochać bliźniego, kochaj najpierw siebie. Jeśli chcesz kochać siebie, to przyjmij do wiadomości, że Bóg Cię kocha. Właśnie takiego.
Pomyśl o tym czego w sobie najbardziej nie lubisz. Wręcz nienawidzisz. Jesteś w stanie zaakceptować, że On to właśnie w tobie lubi. Że Cię kocha właśnie z tym. A może nawet właśnie dlatego?
Nie? To w jakiego boga wierzysz?
Dodam tylko, że On Cię kocha także z tymi wątpliwościami, a nawet z tą niewiarą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz