Tekst główny Mt 4, 12-25
Mt 4, 12-13. 17
Gdy [Jezus] posłyszał, że Jan został
uwięziony, usunął się do Galilei. Opuścił jednak Nazaret,
przyszedł i osiadł w Kafarnaum(...) począł Jezus nauczać i
mówić: «Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo
niebieskie».
Jan zostaje uwięziony. Prorok
przestaje publicznie nauczać. Ludzie nie mają kogo słuchać. Głos
wołająego na pustyni ucichł. Jezus więc to dzieło zapoczątkowane
przez Jana kontynuuje. Jan mówił, że za nim idzie większy od
niego i tak właśnie się dzieje. Jezus jest tym, który następuje
po Janie. Jego słowa są proste. Wezwanie do nawrócenia nie pozwala
na obojętność. Zmusza do zastanowienia się. Czy ja się muszę
nawracać? Z czego? Ale tak konkretnie. Może z lenistwa? Może z
unikania trudu? Może z tego jakimi słowami posługuję się w
pracy? Może z tego jak się unoszę? Może z moich myśli i
spojrzeń? Może z tego „o czym wstyd nawet pisać”?
Nawracajcie się. Nie nawróćcie, ale
nawracajcie. Ciągle i nieustannie. Od nowa. Odnowa
Mt 4, 19-21
Rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a
uczynię was rybakami ludzi». Oni natychmiast zostawili sieci i
poszli za Nim.
A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci: Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał.
A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci: Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał.
Będziesz rybakiem ludzi. Jak głupio i
dziwacznie musiało brzmieć w uszach kogoś, kto całe dorosłe
życie spędził w łodzi łowiąc ryby. Przecież ludzi się nie
łowi. Łowienie to zarzucanie sieci. W sieci łapie się chyba tylko
niewolników. A przecież Jezus nie wyglądał na takiego. Głosił w
okolicy. Mieszkał gdzieś tam. Trochę z dziwnym tekstem wyskoczył,
ale jednak zaryzykowali. Musiało coś w Nim być, że tak bez
namysłu poszli. Dalej jest jeszcze lepiej. Synowie Zebedeusza
siedzieli sobie z ojcem. Nagle na słowo Jezusa wstali i poszli. Tak
po prostu ich „powołał”. Może równie dziwacznym tekstem.
Ciekawe co sobie pomyślał ich ojciec jak go zostawili samego z
robotą. Może nie spodziewał się, że poszli na ciut dłużej?
Czy mnie też Jezus tak powołał? Czy
w tak „głupich” słowach potrafiłbym dostrzec Boże wezwanie?
Będziesz naprawiał ludzi... Chyba niekoniecznie.. A może On ciągle
próbuje do mnie dotrzeć, ale nie może, bo ja słucham tylko tych
mądrych i porywających konferencji. Albo tylko kalkuluję wszystkie
„za” i „przeciw”. A może po prostu trzeba wstać i iść za
Nim? Trochę w ciemno...
Mt 4, 23
I obchodził Jezus całą Galileę,
nauczając w tamtejszych synagogach, głosząc Ewangelię o
królestwie i lecząc wszystkie choroby i wszelkie słabości wśród
ludu.
Jezus chodził sobie po okolicy. Głosił
i nauczał lecząc. Czyli przedewszystkim głosił, a przy okazji
leczył choroby i słabości. Słabości. Co to takiego jest słabość?
Znam to aż za dobrze z własnej codzienności. Słabość na
modlitwie. Słaba odporność na pokusy. Słaba wiara. Brak nadziei.
Kulejąca miłość. Brak sił by z tą słabością walczyć.
Choroba bierności i letniości.
Może przyjęcie nauki Jezusa jest
lekarstwem na moje choroby? On głosi dobrą nowinę chorym, przy
okazji uzdrawiając, a nie wzywa, żeby się leczyć samemu, a potem
za nim iść.
A gdzie szukam lekarstwa na moje
słabości? Czy „środki” które stosuje leczą? Czy tylko
maskują chorobę jakimś przyjemnym uczuciem, a ból odkłądają na
później?
Mt 4, 25
I szły za Nim liczne tłumy z Galilei
i z Dekapolu, z Jerozolimy, z Judei i z Zajordania.
Galilea, czyli kraina, gdzie mieszkał.
Kafarnaum, Nazaret. Dekapol, czyli dziesięć miast greckich, głównie
na wschodzie od Jordanu i jeziora Genezaret. Jerozolima, czyli
przeszło 100km dalej, Judea, czyli cała kraina w której Jerozolima
leżała. Zajordanie, czyli po drugiej stronie Jordanu i morza
martwego. Z rozległych krain ludzie szli za Jezusem. Skąd się
wziął tam tak wielki tłum? A może to Ci sami, którzy przyjmowali
chrzest od Jana? A może ta prosta nauka lecząca słabości tak się
szybko roznosiła po okolicznych krainach? Może nie trzeba wcale
mówić dużo, żeby ludzie chcieli słuchać? Może nie trzeba też
zamieniać kamieni w chleb, żeby zaspokoić ich największy głód?
Może wystarczy dobrze rozpoznać czego potrzebują tak na prawdę?
Może trzeba najpierw się przypatrzeć człowiekowi i prawdziwie
przejąć jego biedą i współczując zapalić się gorliwością
głoszenia mu tej prostej, ale uzdrawiającej nauki.