Wchłonąłeś kolejne setki megabajtów konferencji, jesteś po
dziesiątych rekolekcjach w tym roku, z każdej niedzieli słuchasz po kilka
homilii, już zgubiłeś rachubę, która to pobożna książka o miłości, a w Twoich
relacjach ciągle ta sama sytuacja niezrozumienia, braku akceptacji, ciągłe
konflikty, wewnętrzne osamotnienie.
A może wręcz przeciwnie. Nic nie słuchasz, nic nie czytasz,
niczego nie szukasz, bo już straciłeś nadzieję na to, że jeszcze cokolwiek może
się zmienić?
A może Twoja postawa jest gdzieś pośrodku?
Niestety żadna z nich nie jest dobra. Odzwierciedlają tylko jak
bardzo odczuwamy głód miłości.
To jak to zrobić, żeby w końcu choć odrobinę miłości zaznać?
Dwa fragmenty przychodzą mi na myśl:
„Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu
według jego zdolności, i odjechał. Zaraz ten, który otrzymał pięć talentów,
poszedł, puścił je w obrót i zyskał drugie pięć. Tak samo i ten, który dwa
otrzymał; on również zyskał drugie dwa. Ten zaś, który otrzymał jeden, poszedł i
rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana.” – Mt 25, 15-18
„Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im
czyńcie!” Mt 7, 12
Ekonomia miłości
Miłości nie będziemy dostawać co jakiś czas jak pensję, albo
kieszonkowe. Miłość Bóg w nas zaszczepił. Już nam ją dał. A do nas należy żeby
ją pomnażać. A tak to już jest, że żeby mieć zysk to trzeba inwestować.
Pan Bóg tak to sobie przewidział, że miłość nie rozwija się w
miarę zdobywania wiedzy o niej. Nie wzrasta gdy stajemy się coraz mądrzejsi. Za to rozwija się, gdy ją
praktykujemy. Wtedy kiedy sam daję, to otwieram się też na otrzymywanie.
Tylko jak kochać tych wszystkich ludzi, którzy dookoła mnie
żyją? Jak się otwierać, kiedy ciężko jest wysiedzieć przy jednym stole? Kiedy
tak strasznie mnie irytuje ich zachowanie?
Miłość to troska
Pierwszym przejawem miłości jest troska o drugą osobę.
Troska to jest coś najmniej wymagającego. Nie pociąga za sobą jeszcze żadnych
wielkich uczynków. Jeśli się o kogoś troszczymy to chcemy, żeby było mu jak
najlepiej, więc staramy się takiej osobie załatwić „różne rzeczy”.
Wyrazem troski może być modlitwa w intencji takiej osoby.
Nie wymaga to przebywania z nią więc się nie trzeba irytować.
Ale ja się modlę za innych, żeby się w końcu zmienili i
przestali mnie drażnić, przestali mnie ranić, przestali grzeszyć itd.
Taka modlitwa nie jest od końca przejawem miłości. Raczej
bym powiedział egoizmu, bo koniec końców proszę o to, żeby mi było z tą osobą
lepiej, prościej. Modlitwa będąca wyrazem miłości to modlitwa dziękczynna w
pierwszej kolejności, a w drugiej prośba, żeby Bóg rozlewał na tą osobę swoje
błogosławieństwo, radość, pokój, miłość.
Ale w żadnym wypadku nie można się na tym zatrzymywać. W
końcu miłość powinna się rozwijać. Czyli dawać więcej, żeby więcej otrzymywać.
Miłość to obecność.
Relacji z drugą osobą nie da się zbudować bez obecności przy
niej. Jeśli tylko się za kogoś będę modlił to nie powstanie między nami żadna
relacja. A miłość to relacja. Muszę więc z tą osobą przebywać.
Już próbowałem.
Sparzyłem się i więcej próbować nie mam zamiaru. Z nim/nią nie da się
funkcjonować.
Jest takie stwierdzenie jak „docieranie się”. Otóż, żeby z
kimś móc funkcjonować to trzeba się właśnie dotrzeć. Każdy z nas ma jakieś
swoje przyzwyczajenia, swój sposób postrzegania świata i wyrażania siebie. Nie
da się poznać drugiego człowieka jeśli przy nim mnie nie ma. Im mniej czasu z
kimś spędzam, tym mniej go znam, im mniej go znam, tym mniej mam ochotę z nim
przebywać. W drugą stronę jest podobnie. Na początku są zgrzyty. Są jakieś
spięcia. Ale po jakimś czasie przebywania razem mogę poznać tą osobę na tyle,
żeby mniej więcej zacząć ją rozumieć. Wiedzieć jak postrzega pewne rzeczy i jak
reaguje. Wiem jak rozmawiać, żeby tych spięć było jak najmniej. Z tego rodzi
się akceptacja. Towarzysząc drugiej osobie, poznając i dając siebie poznać, akceptując
i będąc akceptowanym, możemy być dla siebie nawzajem wsparciem. Czasem tylko na
poziomie czysto zawodowym, albo koleżeńskim. Nadal są między nami różnice.
Inaczej oceniamy, inaczej wartościujemy, mamy inne gusta, inne przekonania i
poglądy, ale akceptujemy, że ta druga osoba w swojej wolności takie może mieć.
Jak już zbudujemy z kimś taką relację akceptacji i
zrozumienia, to możliwe jest pójście jeszcze o krok.
Miłość to
napominanie.
Nie bez powodu napominanie jest uczynkiem miłosiernym wobec
duszy. Ale napominanie bez relacji powoduje bunt. Jeśli tak po prostu kogoś
zaczniemy napominać to poczuje się on atakowany. Święty Paweł pisał do
Kościołów, żeby się wzajemnie napominać w miłości. Bo jest to wyraz tej samej
troski, którym jest modlitwa. Tylko napominanie nie może być zmuszaniem kogoś
do zmiany postawy/zachowania/przekonań. Stało by to w sprzeczności z
akceptacją. Druga osoba musi być przekonana, że akceptujemy ją taką jaka jest,
ale zależy nam na niej i dlatego wskazujemy jej to co jej szkodzi.
Ale co jeśli ktoś się
obrazi i popsujemy naszą relację?
Jest takie ryzyko, ale jeśli ta obawa jest w nas silniejsza
to znaczy, że nie kochamy. Bo dobra atmosfera w relacji z drugą osobą jest dla
nas ważniejsza niż jej faktyczne dobro.
Dlatego właśnie wspomniane we wstępie postawy są błędne. Bo
albo szukamy w różnych miejscach i ciągle chcemy tylko brać, albo już się
zniechęciliśmy szukaniem i po prostu nie robimy nic.
A tymczasem Bóg dał nam wszystko. Dał nam samego siebie i
powiedział, że mamy go naśladować. Siadał z grzesznikami przy jednym stole,
żeby właśnie budować z nimi relację i pod wpływem samej Jego obecności ludzie się
nawracali. Poszedł na krzyż z z przestępcami, żeby być przy nich, żeby dać im
szansę nawrócenia. A my chowamy się przed znajomymi, żeby tylko nas nie
zauważyli, wolimy być sami, bo tak wygodniej. Owszem mamy takie grono znajomych
z którymi jeszcze możemy spędzić trochę czasu, bo w miarę dobrze się wśród nich
czujemy.
Tylko z czegoś takiego miłość nie wyrośnie...