Wstęp
Czas to takie dziwne
„coś”. Niby jest, a jednak nikt go nie widział. Opisać go definicją jest
trudno, ale dotyczy każdego z nas.
Najprościej jest go
sobie podzielić na to co już było, na to co jest i na to co będzie. Taki
podział stosuje się bardzo powszechnie prawie każdego dnia.
Lubimy sobie pomyśleć o
tym co już za nami, wspominać. Czasem wręcz uciekamy w to, jak kiedyś było
łatwo, fajnie, przyjemnie, inaczej. Przyszłość jest wielką niewiadomą, więc
zależnie od naszego nastawienia/samopoczucia jest albo czymś co nas przeraża,
albo czymś na co czekamy jak na zakończenie naszych problemów. A teraźniejszość?
Teraźniejszość to takie coś, co każdy z nas opisuje inaczej, zależnie od tego, co
jego teraźniejszość zawiera. Czasem jest dobrze, miło, przyjemnie, radośnie,
pogodnie; a czasem: nasze zmęczenie, ciągłe porażki, upadki, wkurzające
wydarzenia i wkurzający ludzie, smutek i inne takie, sprawiają, że nasza
teraźniejszość nie wydaje nam się niczym przyjemnym. Bardzo wiele zależy od
naszego nastawienia i nastroju.
Ale czy to właśnie tak
powinno być? Że jesteśmy tak niestali? Że zależnie od sytuacji uwielbiamy naszą
codzienność albo ją nienawidzimy? Wychodzimy z domu: jest piękne przedpołudnie,
świeci słońce, wieje lekki ciepły wiatr, jest nam miło. Najdzie chmurka,
spadnie zimny deszcz, zmokniemy i już zaczynamy się gryźć z myślami jaki to
świat jest paskudny.
Ja tak nie chcę.
Uciekamy w przeszłość.
Godzinami można przeglądać stare zdjęcia, wspominać jak to beztroskie było
życie, jak na wszystko był czas. Tylko po to, żeby przez chwilę nie myśleć, że
znowu muszę iść się użerać z ludźmi w pracy, domu, szkole. Że ciągle wiszą nade
mną różne niedokończone obowiązki, że po prostu już nie mam sił.
Kończąc ten przydługi
wstęp przejdę do fragmentu, który mnie zainspirował do takich przemyśleń.
Mt 7, 21-23
Nie każdy, który Mi
mówi: "Panie, Panie!", wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten,
kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Wielu powie Mi w owym dniu:
"Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia, i nie
wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą
Twego imienia?" Wtedy oświadczę im: "Nigdy was nie znałem. Odejdźcie
ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!"
Ostre słowa Jezus
kieruje tu do osób, które przyjdą do Niego na sądzie. Jak to możliwe, że Jezus
tak po prostu odrzuci ludzi, którzy prorokowali mocą Jego imienia? Tych którzy
wyrzucali złe duchy?
Ciekawe w tym
fragmencie jest to, że ci ludzie mówią co robili, a Jezus mówi co robią.
Przyszła mi do głowy
moja częsta postawa. Jak lubię wspominać to co było kiedyś, to czego udało się
już dokonać i myślę sobie jaki to ja jestem fajny. „W końcu Panie tyle w Twoje
imię już zrobiłem. No przecież to było Twoją wolą, więc ją wypełniam.”
No właśnie, problemem
jest to, że wypełniałem, a nie wypełniam. Stwierdzenie, że Boga nie obchodzi co
zrobiłem, byłoby „lekką” przesadą. Za to na pewno Boga bardziej interesuje to,
co robię a nie to, co robiłem. To co robiłem już było, nie wróci i nie zmienię
tego. To, że w przyszłości zamierzam być mu posłusznym też nie ma zbytniego
znaczenia, bo tego jeszcze nie ma. Od teraźniejszości zależy czy wypełniam Bożą
wolę czy nie. A co to teraźniejszość? Praca, dom, szkoła, czas wolny.
Codzienność. A co to znaczy pełnić Jego wolę? To za chwilę. (żebyś Czytelniku
przeczytał resztę tekstu ;p).
Przeszłość
Po tym jak się
uczepiłem tego uciekania w przeszłość można by myśleć, że uważam jakoby
wspominanie było czymś złym. Przywołam więc takie dwa fragmenty, które lepiej
obrazują czym moim zdaniem powinno być wspominanie.
Pwt 32, 7
Na dawne dni sobie
wspomnij.
Rozważajcie lata
poprzednich pokoleń.
Zapytaj ojca, by ci
oznajmił,
i twoich starców, niech
ci powiedzą.
Iz 46, 9
Wspomnijcie rzeczy
minione od wieków!
Tak, Ja jestem Bogiem i
nie ma innego,
Bogiem, i nikogo nie ma
jak Ja.
Wspominanie w tych
fragmentach jak i w wielu innych jest łączona z wspominaniem w konkretnym celu.
Wspomnij to co Ci Bóg uczynił. Jak wielkich cudów dokonał. Utwierdź się w
wierze. Wzmocnij nadzieję. Czyli wspominamy i rozważamy dzieła Boże. Bo to ma
sens i daje konkretny owoc w teraźniejszości.
Ciekawie tu brzmi inny
fragment z Izajasza
Iz 65, 17
Albowiem oto Ja
stwarzam
nowe niebiosa i nową
ziemię;
nie będzie się
wspominać dawniejszych dziejów
ani na myśl one nie
przyjdą.
Sprzeczność? Nie będzie
się wspominać? Nawet, żeby rozważać dzieła Boga? Ano nie będzie. Bo po co
wspominać dzieła Boga, skoro On właśnie stwarza wszystko nowe? Dokonuje
wielkich dzieł teraz, więc wspominanie nie będzie miało sensu. Jeśli dostrzegam
Boga w swojej codzienności, jeśli widzę jak On w niej działa i jak wielkie cuda
się dzieją „tu” i „teraz” to nawet mi do głowy nie przyjdzie myślenie o
przeszłości.
Przyszłość
W sumie o czym tu
mówić?
Dz 1, 7
Odpowiedział im: «Nie
wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec ustalił swoją władzą
Nie nasza rzecz.. No
może i nie, ale przecież trzeba się zatroszczyć o sprawy doczesne. Nie tylko
bieżące, ale i przyszłe.
Łk 21, 34
Uważajcie na siebie,
aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk
doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka
Trochę troski owszem,
ale jak za bardzo się troszczę o sprawy doczesne to moje serce może się stać
ociężałe i przestać dostrzegać inny wymiar życia. Im bardziej się skupiam na
sprawach doczesnych, tym „cięższe” staje się moje serce. Im „cięższe”, tym bardziej
ciąży w stronę doczesności i tak w kółko. Troski – owszem, ale z umiarem.
Mt 6, 34
Nie troszczcie się więc
zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć
ma dzień swojej biedy.
Na czym polega ta
nadmierna troska? Mam takie wrażenie, że bardzo często poświęcam czas na
martwienie się o rzeczy, które „mogą” się pojawić. Sam je najpierw wymyślam, a
potem się nimi martwię.
„Poszedłbym na
kurs prawa jazdy, ale co będzie, jak nie
będę mógł się nauczyć i nie zdam kilka razy?”. Jeszcze nie spróbowałem, a już
się martwię..
Owszem warto pomyśleć,
zanim się za coś wezmę, ale czasem poświęcam straszliwie dużo czasu na samo
myślenie nad jakimś zagadnieniem. A w międzyczasie może zmienić się tak wiele,
że wszystkie moje przemyślenia okazują się nieaktualne. „Nie wasza to rzecz
znać czasy i chwile”. Zawsze pozostanie jakaś doza niepewności, zawsze zostanie
jakieś ryzyko, że się pomylę. I co wtedy?
Nic. Po prostu nic. Bo
to już będzie przeszłość. Wspomnienie. A teraźniejszość będzie znowu do
kształtowania.
Teraźniejszość
Bo teraźniejszość to
jest ten moment, w którym ja decyduję, czy wypełniam wolę Bożą, czy nie. To
teraz decyduję co zrobię z chwilą obecną. Jeden szczwany dominikanin
powiedział, że często jak myślimy o woli Bożej to myślimy o powołaniu, czyli o
tym jaką drogą mam iść. Czyli czy życie konsekrowane, czy ofiarowanie mu swojej
osoby i pozostawanie w świecie w bezżeństwie (dziwne słowo, ale z Pisma Świętego)
albo budowanie wspólnoty z Nim w budowaniu rodziny. Ów dominikanin określił to
funkcją społeczną, a nie powołaniem. Strasznie mi się to spodobało i się z tym
zgadzam. Powołanie kojarzy mi się z czymś zupełnie innym. Z robieniem tego do
czego mnie Bóg wzywa(woła).
No dobra, ale jak,
skoro nie słyszę tego wołania?
Prosto. „Będziesz
miłował” mówi Bóg. Miłujesz? Nie? To masz pierwsze powołanie, które by warto
realizować. Wokół jest wielu ludzi, którzy desperacko wołają o miłość. A w nich
woła sam Bóg.
„Cokolwiek uczyniliście
jednemu z tych najmniejszych...”
E tam takie powołanie...
Za ogólne.. Co mam robić konkretnie.
Fajnie by było jakby
Bóg tak powiedział konkretnie, prawda?
Nie. Być tylko
odtwórcą. Kimś kto tępo ma robić różne rzeczy. Bez własnej inwencji, bez
pomyślunku. To co „ktoś” wskaże (nawet Bożym) paluchem. Ciekawe po jakim czasie
by przyszło zmęczenie monotonią...Pewnie szybko.
Więc co masz robić?
Bóg dał Ci zdolności,
dał Ci pasje, dał Ci tym samym narzędzia. Najpierw sobie uświadom co to za
narzędzia. Tylko szczerze, a nie „tym na pewno nie da się nic zrobić, to się
nie nadaje”. Chcesz konkretu, to go sobie daj. Najlepiej w postaci listy, a
potem ją przypnij do ściany, żeby nie wypadło z głowy za szybko.
Ale samo narzędzie to
nie wszystko. Trzeba jeszcze wiedzieć jak go użyć. Do tego Pan Bóg dał nam
rozum. Nie masz sił żeby coś samemu zacząć? Poszukaj kogoś, kto już coś robi i
zaproponuj pomoc.
Można? Można.
Bóg woła też do innych
rzeczy. Woła się na ogół słowami. A słowa to bodajże z greki logos. Jest takich
dziesięć logosów, w których Bóg woła dosyć konkretnie. Jest też dużo więcej
słów, którymi Bóg woła. Woła przez Pismo Święte, żeby usłyszeć trzeba
czytać/słuchać. Woła przez Kościół, liturgię, przełożonych. Woła przez drugiego
człowieka. Woła też w duszy. Ale tu często ciężko Go usłyszeć. I trzeba dużo
zaryzykować, bo duża skłonność, by wmawiać sobie, że to moje wołanie jest Jego
wołaniem.
Niestety też bardzo
często się przegina w drugą stronę i to Jego wołanie traktuję jako swoje i
neguję, a czasem wszystko co gdzieś mnie pociągnie, traktuję jako swój egoizm.
Bo przecież to na pewno moje. On by czegoś takiego na pewno nie chciał.
Dlaczego? Bo nie chce
żebyś robił to czego pragniesz? To co to za Bóg?
Jeśli to co słyszysz w
sobie nie jest w sprzeciwie z tym co mówi Pismo, z tym co mówi Kościół, z tym
co mówią przełożeni, to może warto to potraktować jako coś dobrego?
Przykład:
Siedzę właśnie w
kawiarni. Za oknem widzę kościół. Czy wolą Bożą jest to, że piszę go już prawie
trzy godziny, a dwie godziny temu w tym kościele zebrali się ludzie by
celebrować Mszę Świętą. Czy wolą Bożą było to, że zostałem i pisałem ten tekst,
czy wolą Bożą było to, żebym poszedł na mszę, a ja tego nie zrobiłem? Ciężka
sprawa. Zostałem. Czy zrobiłem dobrze czy źle dowiem się pewnie dopiero po
śmierci. Ale głęboko wierzę w to, że od Niego pochodzi to co piszę Więc
wybrałem jedno dobro rezygnując z innego dobra. Wierzę, że tu Pan pozostawił mi
wybór. Dał mi możliwość być tu, albo być tam. I niezależnie od mojego wyboru
chce mi błogosławić. Dlatego staram się widzieć dobro którego nie wybrałem, ale
też dobro, które wybrałem.
Bo w końcu mógłbym się
teraz zadręczać tym, że nie poszedłem na mszę, czyli przecież nie wybrałem
dobra. Ale wybrałem też dobro. (taką mam nadzieję).
Kończąc
Jest takie powiedzonko:
„przyszłość należy do Ciebie”.
Nie chodzi o to, że
jest złe. Ale powiedział bym raczej, że teraźniejszość jest Twoja. I tylko od
Ciebie zależy co z nią zrobisz. Jak nic nie zrobisz, to przyszłość raczej Twoja
nie będzie.
Więc drodzy
Czytelnicy...
DO ROBOTY!!
Zachęcam do polemiki i komentowania :)
To anonimowe.